W piątek WIG20 był jednym z najgorszych indeksów w Europie, notując piąty z rzędu dzień przeceny. W ciągu sesji indeks największych spółek spadł do najniższego poziomu (1715 pkt intraday) od maja 2009 r. Słabość GPW nie jest niczym nowym. Jeśli niedźwiedzie utrzymają swoje zdobycze, styczeń będzie dziewiątym z rzędu miesiącem przeceny indeksu blue chips. Słabością razi nie tylko WIG20, ale i cały szeroki WIG. Fatalną koniunkturę doskonale obrazuje chociażby statystyka spółek, których kursy znalazły się na 12-miesięcznych ekstremach cenowych. W trakcie piątkowej sesji notowania akcji 18 firm ustanowiło (co najmniej) roczne dno. W tym gronie znalazło się kilka blue chips: KGHM, Alior, BZ WBK, mBank, CCC i Enea, resztę stanowiły mniejsze spółki. Analogicznie (co najmniej) roczne maksimum zanotował kurs tylko dwóch firm: Rovese i Voxela.
Zwolennicy analizy technicznej obserwujący koniunkturę na GPW coraz śmielej posługują się hasłem „bessa". Zgodnie z niepisaną regułą ten stan rynku rozumiany jest jako okres co najmniej 20-proc. spadku cen (licząc od lokalnego szczytu do lokalnego dołka). Trzymając się tej zasady, można już mówić o rynku niedźwiedzia w Warszawie. Od wiosennego szczytu z ubiegłego roku WIG spadł bowiem o 23 proc., w tym samym czasie WIG20 stracił aż 32 proc.
Fala wyprzedaży, która dotyka GPW, najczęściej tłumaczona jest tąpnięciem obserwowanym na giełdach w Chinach (Szanghaj, Shenzhen, Hongkong). Załamanie azjatyckiego rynku psuje nastroje na – szeroko pojmowanych – rynkach wschodzących, do których należy także Polska. Doskonale widać to na przykładzie zachowania MSCI Emerging Markets. Indeks znajduje się o włos od wybicia dołem z czteroletniego trendu bocznego. Tracą także rynki dojrzałe, w 2016 r. jednym z najgorszych indeksów na świecie jest DAX. Jak wiadomo, spowolnienie gospodarcze w Państwie Środka jest poważnym zmartwieniem dla niemieckich eksporterów.