Wniosek z ich analizy jest jeden: rajd w kolejnych miesiącach jest rzadkością, jeśli na początku roku indeksy spadają. Pierwsze sesje 2016 r. to najgorszy od dekad początek roku na giełdach. Takie hasło musi być nośne, ale wcale nie należy się go bać. Druga strona medalu jest bowiem taka, że zazwyczaj pierwszy tydzień handlu przebiega jeszcze w aurze świąteczno-noworocznego marazmu. Bomba z opóźnionym zapłonem, którą były nietrafione pomysły regulacyjne chińskich władz wchodzące w życie 4 stycznia, wywołała panikę, ale przecież w tym samym czasie próżno było szukać innego czynnika, który mógłby wprowadzić nieco stabilizacji i uspokoić nastroje. Nie da się dyskutować z tezą, że Chiny są wielkim czynnikiem zagrożenia, ale rynki akcji nadal mają przed sobą niezłe perspektywy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że cykl koniunkturalny w USA jest w dojrzałej fazie, a wyceny spółek wyśrubowane. Jednak dopóki Fed nie zacznie zbyt ostro podnosić stóp, nie grozi też wejście w bessę przez Wall Street. Wchodząca w wyraźniejsze ożywienie gospodarka strefy euro i ultrałagodna polityka EBC to kombinacja pozwalająca ze zdecydowanie większym optymizmem patrzeć na perspektywy europejskich parkietów. W tym gronie prawdziwą perełką może być mediolański FTSE MIB. Sceptycznie podchodzimy do szans na hossę w Tokio, nie oczekujemy też zwyżek USD/JPY.