Tymczasem przegląd wykresów globalnych aktywów pokazuje raczej, że nic wielkiego tak naprawdę się nie stało (no chyba że z aktywami brytyjskimi). Tymczasem np. na Wall Street wynik referendum w UK okazał się pretekstem do skorygowania się indeksu S&P500 o niecałe 6 proc. od szczytu (licząc w cenach zamknięcia). Ta korekta niejako powstrzymała indeks od zaatakowania rekordu (2131 pkt w cenach zamknięcia). W efekcie utrzymane zostało status quo – S&P500 cofnął się w głąb tzw. konsolidacji, w jakiej tkwi już od półtora roku.
To właśnie owa konsolidacja jest twardym orzechem do zgryzienia dla analityków. Na obecnym etapie pewne wydaje się tylko jedno – że po tak długotrwałym okresie stabilizacji powinien nadejść ruch o sile i zasięgu adekwatnych do tego zastoju. Rozpiętość konsolidacji (czyli odległość od poziomów oporu do poziomów wsparcia) to ok. 300 pkt i na tyle można szacować potencjalny zasięg przyszłego ruchu po wybiciu z trendu bocznego. Sęk w tym, że nie sposób wywróżyć, czy ten potencjalny, wyczekiwany ruch nastąpi w dół (potencjalnie w okolicę 1500–1600 pkt) czy w górę (nowe rekordy hossy). Można próbować się przygotować. Być może sensowne jest podejście kompromisowe – część portfela w akcjach (na wypadek nowych rekordów), a jednocześnie rezerwa na zakupy po dużo bardziej atrakcyjnych cenach niż obecnie.