O tym, że we wtorek na warszawskiej giełdzie czeka nas przecena, było wiadomo tak naprawdę, zanim sesja się zaczęła. Gigantyczne poniedziałkowe spadki na Wall Street nie pozostawiły inwestorom w Europie większego wyboru. Rynki znalazły się pod presją podaży i pytanie brzmiało nie „czy", tylko jak duże będą straty na otwarciu notowań.
Kanarek umarł, to sygnał ostrzegawczy
WIG20 wystartował od przeceny rzędu 3 proc. Biorąc pod uwagę fakt, że dzień wcześniej Dow Jones Industrial stracił 4,6 proc., a w ciągu dnia spadał nawet ponad 6 proc., można było to uznać za w miarę „łagodny" wymiar kary. Kluczowe było jednak to, czy przecena zostanie wykorzystana do tańszych zakupów, czy też skutecznie zniechęci inwestorów do akcji. Początkowo wydawało się, że realizowany będzie ten pierwszy scenariuszy. Indeks największych spółek naszego parkietu próbował nieśmiało, ale jednak, odrabiać poranne straty. O godz. 12.00 tracił około 2,4 proc. Oczywiście w spadkach nie byliśmy osamotnieni. Amerykanie skutecznie przestraszyli całą Europę. Niemiecki DAX czy francuski CAC40 traciły również po ponad 2 proc.
Jak się jednak później okazało, próby odbicia na GPW spełzły na niczym. W drugiej części dnia przecena znów się nasiliła. WIG20 tracił około 3,5 proc. Jedynym ratunkiem mogło być udane otwarcie notowań w Stanach Zjednoczonych. Na Wall Street w pierwszej godzinie byliśmy jednak świadkami bardzo dużej zmienności. Indeksy zaczęły dzień od pogłębienia poniedziałkowych spadków, by wyjść na symboliczny plus w momencie zamknięcia notowań w Warszawie.