Od początku dnia było wiadomo, że najważniejszym czwartkowym wydarzeniem będzie posiedzenie Europejskiego Banku Centralnego, wobec którego oczekiwania, po ostatnich słabych odczytach makroekonomicznych ze strefy euro, były dość wygórowane. Dlatego też nawet wzrost na otwarciu sesji, który w przypadku indeksu WIG20 wynosił około 0,4 proc., ciężko było brać na poważnie. Inna sprawa, że szybko byki okopały się w swoich obozach, a na rynku zaczęło się (znowu!) męczące przeciąganie liny. Atmosferę wyczekiwania można było wyczuć także na innych europejskich parkietach, gdzie podobnie jak w Warszawie, inwestorzy nie palili się do bardziej zdecydowanych ruchów. Wstrzymywali oddech, aż w końcu przyszedł długo wyczekiwany moment.
Niestety, EBC i odchodzący szef tej instytucji Mario Draghi zamiast pomóc rynkom, tylko im zaszkodzili. Stopy procentowe, wbrew niektórym oczekiwaniom, nie zostały obniżone. W komunikacie znalazła się jednak zapowiedź poluzowania polityki pieniężnej na jednym z kolejnych posiedzeń, ale jak się okazało, dla inwestorów było to marne pocieszenie. Na rynkach europejskich (a także na początku notowań na Wall Street) zaczęła się wyprzedaż akcji. Warszawska giełda nie mogła przejść przez to suchą nogą. Około godziny 15.00 WIG20 zaczął wyraźnie tracić na wartości i stało się jasne, że czwartkową sesję raczej trudno będzie zaliczyć do udanych. Niedźwiedzie do końca dnia kontrolowały już sytuację. WIG20 ostatecznie stracił prawie 1,1 proc.
Czwartkowa sesja miała dostarczyć inwestorom więcej emocji i faktycznie tak się stało. Inwestorzy z pewnością jednak liczyli na nieco inny rodzaj atrakcji. ¶