Zaczęło się od wyraźnego ataku popytu, dzięki któremu WIG20 już w pierwszych minutach handlu znalazł się około 0,7 proc. na plusie. Inna sprawa, że wysokiego otwarcia notowań można było się spodziewać, szczególnie mając na uwadze wzrostową sesję na Wall Street czy też kolor zielony, który zawitał na rynkach azjatyckich.
Po pierwszej dawce optymizmu zaczęły się schody. Popyt za bardzo nie miał ochoty wspinać się na wyższe poziomy, a bierność tę skrzętnie zaczęła wykorzystywać podaż, która wymazywała poranne zwyżki. W pewnym momencie WIG20 znalazł się blisko poniedziałkowego zamknięcia. W okolicach niewielkiego plusa zaczęło się przeciąganie liny. Przez długi czas ani byki, ani niedźwiedzie nie miały za bardzo pomysłu, jak rozegrać notowania. Nasz rynek z obojętnością patrzył na zachowanie innych europejskich rynków, gdzie wzrosty sięgały około 1 proc. Przed rozpoczęciem notowań na Wall Street WIG20 na chwilę zjechał nawet pod kreskę. Kiedy jednak już handel na amerykańskim parkiecie ruszył na dobre, a dodatkowo okazało się, że przewagę na rynku mają kupujący, nowe życie wstąpiło także w inwestorów w Warszawie. WIG20 zaczął wyraźnie zyskiwać na wartości. W pewnym momencie zwyżki przekraczały 1 proc. Ostatecznie WIG20 urósł 0,9 proc. i patrząc na poziomy zamknięcia, ustanowił szczyt pandemicznego odbicia. ¶