Z naszej analizy wynika, że przynajmniej w powojennej historii nigdy nie odnotowano tak błyskawicznego podwojenia wartości benchmarku od dna bessy/krachu. Pobity został dotychczasowy rekord z lat 2009–2011.
Z drugiej strony obserwujemy uporczywą zadyszkę na rynkach wschodzących. Co prawda w tym tygodniu doszło tam do poprawy, ale jeszcze ubiegły tydzień indeks MSCI Emerging Markets zakończył na poziomie najniższym od... grudnia 2020. W najgorszym momencie benchmark znalazł się aż 15 proc. poniżej tegorocznej górki.
„Bycza" interpretacja tych rozbieżności jest taka, że rynki wschodzące stały się zdecydowanie tańsze, a więc stanowią coraz ciekawszą alternatywę dla horrendalnie drogich walorów z Wall Street. I takie kontrariańskie rozumowanie faktycznie może się sprawdzić na długą metę. Z drugiej strony, przyglądając się obecnej sytuacji, nietrudno odnieść wrażenie, że z takimi rozbieżnościami na rynkach już mieliśmy do czynienia – na przestrzeni 2018 r. Wtedy trwający aż dziewięć miesięcy spadek notowań na emerging markets wygasł dopiero wtedy, gdy ku głębokiej korekcie zaczęła się w końcu chylić też Wall Street.
Reasumując, uporczywa zadyszka rynków wschodzących mimo oszałamiającego bicia rekordów w USA to jedna z najważniejszych kwestii, które warto obecnie monitorować.