Pismo Izby Domów Maklerskich skierowane do Komisji Nadzoru Finansowego w sprawie firmy Lynx wywołało prawdziwą burzę na rynku. Broker, który w Polsce działa poprzez swój oddział w Czechach stanowczo odrzuca wątpliwości, jakoby miał omijać unijne regulacje dotyczące rynku forex, które obowiązują od początku sierpnia. Na tym jednak nie koniec. Lynx chce również przeprosin od IDM.
Cios za cios
Izba Domów Maklerskich w piśmie skierowanym do KNF wskazywała na trzy praktyki stosowane przez Lynx, które jej zdaniem mogą budzić wątpliwości. Chodzi o oferowanie niedozwolonych zachęt, brak widocznych ostrzeżeń o ryzyku, a także stosowanie niższego od tego, który wprowadził unijny regulator (ESMA), depozytu dla kontraktów CFD na akcje (maksymalny lewar dla tych instrumentów wynosi 1 do 5). Lynx oczywiście nie zgadza się z argumentami podnoszonymi przez IDM.
Broker wskazuje, że zachęty w postaci zegarka typu smartwatch nie odnoszą się do kontraktów na różnice kursowe CFD, których to dotyczą unijne regulacje. Jak wskazuje firma, aby móc otrzymać smartwatcha inwestor musi przeprowadzić 40 transakcji na rynku akcji lub ETF bądź też 50 transakcji na rynku futures lub opcji albo 40 transakcji na rynku walutowym. Jednocześnie Lynx wskazuje, że oferta z rynku walutowego dotyczy rynku spot, a nie kontraktów CFD. Ten sam argument podnoszony jest w odniesieniu do informacji o ryzyku. Zdaniem Lynx ostrzeżenie takie wymagane jest w przypadku kontraktów CFD i – jak wskazuje broker – takowe też znajduje się w części strony internetowej poświęconej tym instrumentom.
Firma odrzuca także zastrzeżenia dotyczące dźwigni finansowej.
– Maksymalna dźwignia dla kontraktów opartych na akcjach wynosi 1 do 5, co oznacza, że wymagany depozyt wynosi 20 proc. Lynx w pełni stosuje się do tej zasady i żaden klient nie może handlować z wyższą dźwignią – wyjaśnia broker.