- Sektor energetyczny przeżywa obecnie największe zmiany od czasu II wojny światowej - mówi menedżer w rozmowie z czeskim dziennikiem "Hospodářské noviny" i wyjaśnia, dlaczego ich efektem może być kres rynku energii.

W jego opinii elektrownie konwencjonalne są obecnie wypychane z rynku przez dostawców zielonej energii. Bezprecedensowy rozwój dotowanych OZE już spowodował powstanie wielkich nadwyżek, co wywarło presję na ceny. W efekcie w ciągu ostatnich ośmiu lat spadły one aż o 3/4.

- A przecież celem Unii Europejskiej jest dalszy rozwój zielonej energii. Do 2030 r. jej udział w całym rynku energetycznym ma wzrosnąć do 27 proc. Na rynku energii elektrycznej będzie to zatem prawie połowa. A niektóre państwa, na czele z Niemcami, mają jeszcze ambitniejsze plany - mówi Beneš. Skrajnie tania energia elektryczna oznacza fundamentalną zmianę warunków rynkowych, oczywiście ze szkodą dla wielkich, tradycyjnych producentów.

- Dla mnie punktem zwrotnym było to, gdy w Niemczech zaczęto oferować zieloną energią po cenie poniżej 100 euro za megawatogodzinę. Obecnie jest to już ok. 75 euro - dodaje prezes ČEZ-u.

W jego opinii bardzo prawdopodobny wydaje się zatem scenariusz, w którym rynek energii w ogóle zniknie, a jego rolę przejmie państwo, które będzie gwarantować ceny. - Z matematycznego modelu wynika, że z powodu wzrostu znaczenia OZE w 2030 r. 1 megawatogodzina może kosztować zaledwie 15-18 euro. W takiej sytuacji w 2050 r. praktycznie każdy producent energii korzystałby z jakiej formy wsparcia państwowego i był od niej zależy, co oznaczałoby de facto koniec rynku. Mielibyśmy więc do czynienia z taką sytuacją, jaką znamy już sprzed ok. 20 lat - podsumowuje Beneš.