Czasem nie ma wyjścia i trzeba cytować samego siebie. Miesiąc temu w tekście dla „Parkietu” pisałem, że „… do rozmów (USA–Chiny) musi dojść i wtedy na rynkach zapanuje mała euforia. Prawdopodobieństwo? Według mnie 70 proc.”. I tak się też w maju stało, chociaż euforia była ograniczona do wybranych rynków.
USA i Chiny porozumiały się podczas rozmów 10–11 maja w Genewie w sprawie ceł wzajemnych. Na pozór to porozumienie wygląda znakomicie: cła na import do USA spadają ze 145 proc. do 30 proc., a cła na import do Chin do 10 proc. Po prostu obie strony obniżyły swoje, kuriozalne, cła po 115 punktów procentowych.
Pozostają jednak problemy. Przede wszystkim jest to wstępne porozumienie zawarte na 90 dni. Strony nadal podtrzymują swoje żądania. USA chcą doprowadzić do zrównoważenia wymiany handlowej, a Chiny chcą widzieć zerowe cła. To w sposób oczywisty nie jest możliwe do osiągnięcia. Poza tym Chiny już oskarżają USA o naruszenie porozumienia (w sprawie chipów wykorzystywanych w sztucznej inteligencji).
Wall Street zareagowała na porozumienie tak, jak można było tego oczekiwać – przesadnie. Z Białego Domu docierały też informacje, że bliskie są umowy handlowe z Japonią i Indiami, co również podgrzewało nastroje na Wall Street. Trzyprocentowe, a nawet ponadczteroprocentowe (Nasdaq) wzrosty indeksów, podobny spadek ceny złota i duży spadek EUR/USD – to wszystko było oczekiwane, ale fundamentalnie była to reakcja przesadna. Warto odnotować bardzo ograniczone zwyżki indeksów w Europie, bo przecież na linii wojny handlowej USA–UE postępów nie było.
Dzięki porozumieniu USA–Chiny na rynku walutowym dolar wszedł w dynamiczną fazę umacniającej go korekty, ale w dniu pisania tekstu już znów tracił. Uważam, że 17-letni kanał spadkowy kursu EUR/USD został opuszczony, a spadek tego kursu był tylko korektą, czyli ruchem powrotnym. Kenneth Rogoff, bardzo znany ekonomista, poświecił dolarowi swoją ostatnią książkę („Our Dollar, Your Problem”), w której twierdzi, ze zmierzch panowania dolara się rozpoczął i jest nieunikniony.