Po dwóch latach znaczących wzrostów S&P 500 niektórzy analitycy i zarządzający twierdzą, że rynek jest „drogi”, co wzbudza obawy inwestorów dotyczące potencjalnego pogorszenia koniunktury. Jednak badania wskazują, że nowe maksima niekoniecznie oznaczają zbliżające się spadki. Nawet jeśli tak jest, dane sugerują, że ogólnie lepiej jest pozostać niż próbować wyczuć rynek i krótkoterminowo wyjść z inwestycji. W ciągu ostatnich dwóch lat giełda na Wall Street wielokrotnie osiągała rekordowe wartości, a indeks S&P 500 wzrósł o ponad 28 proc. w ciągu ostatniego roku i prawie podwoił wartość w ciągu pięciu lat. W zeszłym roku indeks ustanowił 57 nowych rekordów, co jest rzadkim zjawiskiem, które miało miejsce tylko cztery razy w historii: w 1964 r. – 65, w 1995 r. – 77, w 2017 r. – 62, a w 2021 r. – 70.

Z perspektywy historycznej indeksy amerykańskie wydają się przewartościowane. Wskaźnik ceny do zysku (P/E) dla S&P 500 wynosi teraz prawie 30, w porównaniu ze średnią historyczną wynoszącą około 16. Wskaźnik Shiller CAPE, który koryguje wielokrotności zysków o inflację i średnie z dziesięciu lat, również maluje niepokojący obraz. Wskaźnik ten obecnie wynoszący 37,9 przewyższa poziom z końca 2021 r. i jest nieznacznie niższy od poziomu z końca 1999 r., tuż przed pęknięciem bańki „dot.com”, kiedy to spadł o 20 proc. w ciągu kolejnych dwóch lat.

Czy warto wyjść z rynku?

Powszechnie przyjętą zasadą w inwestowaniu jest to, że wyczucie rynku jest prawie niemożliwe. Analitycy i zarządzający inwestycjami zazwyczaj odradzają sprzedaż na szczytach w oczekiwaniu na spadki. Potwierdzają to liczne badania, pokazując, że utrzymywanie inwestycji przynosi lepsze długoterminowe zyski. Próba wyczucia rynku poprzez sprzedaż na szczytach i kupowanie na dołkach rzadko się sprawdza. W ciągu ostatnich 30 lat pominięcie 10 najlepszych dni sesyjnych każdego roku zmniejszyło średnie roczne zwroty z 8 proc. do zaledwie 4,7 proc., a pominięcie 30 najlepszych dni sesyjnych każdego roku zmniejszyło średnie roczne zwroty do poziomu zaledwie 1,8 proc. Badania UBS pokazują, że najwyższe poziomy wszech czasów niekoniecznie prowadzą do strat. Dane sięgające 1945 r. pokazują, że gdy inwestorzy kupują podczas najwyższych poziomów rynkowych, w 32 proc. przypadków nie ma żadnej straty, podczas gdy w ponad połowie przypadków straty nie przekraczają 5 proc. Tylko w 15 proc. przypadków najwyższe poziomy wszech czasów prowadzą do rynku niedźwiedziego (spadek o ponad 20 proc.). Co zaskakujące, zwroty po zainwestowaniu na szczytach rynkowych są często lepsze niż inwestowanie w losowy dzień, przy czym tylko w 28 proc. przypadków inwestorzy nie odnotowaliby straty inwestycji w żadnym punkcie w przyszłości, a w 19 proc. przypadków doświadczyliby „osobistego rynku niedźwiedzia” ze stratą większą niż 20 proc. Może wydawać się to sprzeczne z intuicją, że po szczytach wszech czasów często następują dalsze wzrosty. Niemniej jednak inwestorzy powinni pamiętać, że rekordowe szczyty zwykle mają ku temu dobre powody. Zarówno podczas „bańki technologicznej” jak i „kryzysu subprime”, kiedy kupowanie na rekordowych poziomach wydawało się złym pomysłem, inwestorzy najczęściej byli nagradzani za wytrwałość. Biorąc przykład z poprzednich czterech lat, gdy rynek osiągnął liczne rekordy, tak naprawdę nie można wyciągnąć żadnych innych wniosków poza tym, że cały czas trzeba inwestować. Po wspomnianych wcześniej rekordowych latach 1964 i 1995 S&P 500 nadal zyskiwał w kolejnych latach. W 1965 r. S&P 500 wzrósł o 9 proc., a w 1996 r. wzrósł o 23 proc. Dla lat 2017 i 2021 dynamika ta nie trwała długo. 2018 rok S&P 500 zakończył spadkiem o 6 proc., głównie z powodu rosnących stóp procentowych, obaw przed wojną handlową z Chinami i groźbą zamknięcia rządu federalnego. A w 2022 r. akcje spadły o 18 proc., gdy weszliśmy w erę wojny na Ukrainie.

Jakie są obecne prognozy dla S&P 500?

Co do zasady rynków kapitałowych nie da się zmierzyć w ciągu roku, a prognozy zwykle się nie sprawdzają, ale warto tu przyjrzeć się założeniom wiodących światowych instytucji finansowych dotyczących oczekiwanej stopy zwrotu S&P 500 w 2025 r. Goldman Sachs przewiduje, że indeks referencyjny akcji amerykańskich wzrośnie do 6500 punktów do końca 2025 r., a zyski wzrosną o 11 proc. w 2025 r. BofA z kolei przewiduje 6666 punktów. Wśród czynników sprzyjających wymienia czynniki makroekonomiczne, takie jak niższe stopy procentowe i wyższą produktywność rynku pracy, a także bardziej sprzyjające otoczenie korporacyjne z przyspieszającymi zyskami i potencjalnym obniżeniem stawki opodatkowania przedsiębiorstw pod rządami prezydenta elekta Donalda Trumpa. BMO Capital Markets, firma kanadyjska, ustaliła cenę docelową dla S&P 500 na poziomie 6700 punktów. Deutsche Bank ustalił na Wall Street na koniec 2025 roku poziom docelowy 7000 punktów. Morgan Stanley przewiduje osiągnięcie poziomu 6500 punktów przez S&P 500 przy prognozie wzrostu EPS do 13 proc. UBS Global Wealth Management wyznaczył dla S&P 500 cel na poziomie 6600 punktów do końca 2025 r., przy czym wybory prawdopodobnie przyspieszyły zwroty kojarzone z optymizmem wynikającym z powrotu Trumpa do Białego Domu. Najbardziej zaś optymistyczną prognozę ma Oppenheimer, oczekując, że S&P 500 osiągnie w 2025 r. 7100 punktów, częściowo dzięki odpornej gospodarce.

Co inwestorzy mogą zrobić?

Chociaż ostrożność w podejściu do rynku na obecnym poziomie jest naturalna, dowody zdecydowanie przemawiają za długoterminowym, zdyscyplinowanym podejściem do inwestowania. Wysokie wyceny nie gwarantują rychłego spadku, a utrzymanie obranego kursu często okazuje się najskuteczniejszą strategią. Jeśli obecne wyceny rynkowe są dla kogoś niepokojące, to warto rozważyć zmniejszenie ryzyka poprzez przyjęcie bardziej konserwatywnych portfeli, takich jak 60/40 czy 80/20. W przeciwnym razie po prostu pozostań przy inwestycji.