Minister, wicepremier, profesor Marek Belka, chcąc nie chcąc (pewnie bardziej "nie chcąc", bo w obecnej sytuacji - przyznajmy: DRAMATYCZNEJ - musi mu zależeć bardziej na stymulowaniu padającego popytu konsumpcyjnego) przyczynił się już do rozwoju polskiego rynku kapitałowego i finansowego. Na wieść o radosnych pomysłach bratnich partii SLD-UP-PSL naród runął na banki i biura maklerskie, by ratować zyski ze swoich oszczędności. Cała ta kuriozalna historia potwierdza, że daleko nam do normalności. Politykom myślenie strategiczne i długoterminowe jest obce. Efektem jest niemal coroczne gaszenie pożaru w państwowej kasie. W tym roku minister-strażak ma zadanie wyjątkowo trudne. Bo spadek po poprzednim rządzie jest wyjątkowo łatwopalny.
Znajomi z branży - choć zaniepokojeni opodatkowywaniem czego się da - ryczeli ze śmiechu, zadowoleni z efektu napędzania klientów, jaki osiągnął minister-wicepremier jednym tylko projektem podatkowym. Osiągnął, choć pewnie nie chciał. Pieniądze na długoterminowe lokaty i rejestry funduszy inwestycyjnych płyną szerokim strumieniem (to, iż jest i tak żałośnie mały w porównaniu z apetytem i potrzebami, to już inna bajka). Niestety, słabość owej hossy polega na tym, że równie szybko pieniądze owe (no, przynajmniej większość) mogą odpłynąć, gdy okaże się, że rząd postanowił uszczelnić przepisy i żadnej ochrony owe wieloletnie lokaty czy fundusze nie dają. Albo gdy ktoś pójdzie po rozum do głowy i zaskarży całą aferę podatkową do Trybunału Konstytucyjnego. I wyjdzie na to, że nie ma żadnego podatku od dochodów kapitałowych. Co oznacza, że nie ma też powiązanego sznurkiem budżetu 2002. Ale to inna, równie smutna co komiczna, sprawa.
- Sam się zarządzę własnymi pieniędzmi - mówił znajomy ojciec sporej rodziny polskich Romów, u której kilka lat temu miałem okazję mieszkać w Londynie. Wypełniałem dla nich wtedy wnioski o zasiłek dla bezrobotnych emigrantów (bezrobotnych zresztą z zamiłowania, ale to inna sprawa). Wypełniałem, bo ojciec rodziny, cwaniak kuty na cztery nogi, nie umiał pisać, nie mówiąc już o znajomości angielskiego. A z Polski uciekł przed prześladowaniami (urojonymi, ale to też inna sprawa). Mniejsza o to. Grunt, że jego wielkim zmartwieniem była propozycja angielskiej opieki społecznej, która zadeklarowała, iż może pomóc mu w zagospodarowaniu zasiłku, który bezczelnie wyłudzał od Rządu Jej Królewskiej Mości... Otóż nie spodziewałem się, że po latach będę zmuszony powtarzać tezy rubasznego koleżki z Londynu. - Odczepcie się od moich pieniędzy - mam ochotę krzyczeć. I tak samo krzyczą tysiące ciułaczy i inwestorów chcących uchronić swoje, często groszowe, oszczędności przed nieobliczalnym fiskusem. Owe kolejki w bankach i pokach to jeden wielki krzyk.
Odczepcie się od naszych pieniędzy. Zasada nietykalności cudzego, uczciwie zdobytego majątku (niezależnie od jego wielkości) powinna być oczywistością. Zakaz podwyższania podatków i uchwalania nowych powinien zaś być zapisany w konstytucji (poza sytuacją zagrożenia wojną). Jeśli ktoś chce rządzić, to powinien szanować tę zasadę. Jeśli nie ma się pomysłów na radzenie sobie z problemami, to nie powinno się pchać do władzy.
Tak czy siak, muszę trzymać kciuki za ministra Marka Belkę. Bo jeśli nie "dopnie" budżetu, to możemy mieć o wiele większe problemy niż apetyt fiskusa na jedną piątą naszych odsetek. A ze wzrostów na giełdzie, na których długoterminowe podtrzymanie jest teraz duża szansa, będą nici. Szkoda by było.