Rynek kredytowych instrumentów pochodnych, którego tak bardzo się boją wielcy świata finansów, jest całkiem użyteczny dla szacowania prawdopodobieństwa tego, że dany podmiot zbankrutuje. Z pewnością też jest to lepsze źródło informacji niż agencje ratingowe.
Z jednej strony można obserwować poziom, na którym notowane są kontrakty CDS, co już samo w sobie jest cenną informacją, a z drugiej można się pokusić o analizę struktury terminowej. Innymi słowy, można zobaczyć, ile kosztuje ubezpieczenie przed bankructwem na określony okres. Zdrowy rozsądek podpowiada przy tym, że prawdopodobieństwo upadłości rośnie wraz z czasem i zabezpieczenie się przed bankructwem w ciągu najbliższych trzech miesięcy powinno być tańsze niż na najbliższych 30 lat, i to niezależnie od branży.
I rzeczywiście, sytuacja taka ma miejsce w zdecydowanej większości przypadków. Jednak nie zawsze. Otóż w okresie zwiększonego ryzyka upadłości danej spółki lub kraju krzywa obserwowana na rynku CDS odwraca się. Widzieliśmy to już w przypadku Islandii, Węgier czy Łotwy, a ostatnio fenomen ten pojawił się w odniesieniu do Grecji.Bez wdawania się w szczegóły – odwrócenie krzywej CDS bierze się stąd, że rynek zaczyna się zastanawiać, ile warte będą obligacje danego emitenta po ogłoszeniu bankructwa, bo przecież wartość ta bardzo rzadko spada do zera.
Pierwsze trzy kraje z listy powyżej mają jeden wspólny mianownik, czyli obecność Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który efektywnie uratował je przed niechybnym upadkiem. Sprawa była stosunkowo prosta – odcięcie dopływu finansowania z rynków finansowych zmusiło rządy poszczególnych państw do ubiegania się o pomoc zewnętrzną. Miało to też daleko idące konsekwencje w postaci konieczności dostosowania się do wymogów programu naprawczego. Co prawda w przypadku Łotwy wydaje się, że MFW wolałby pójść drogą dewaluacji, ale wygląda na to, że programy generalnie osiągnęły swój podstawowy cel, czyli zapewniły jaką taką stabilność systemów finansowych.
Grecja jest jednak w odmiennej sytuacji, ponieważ mimo że jest częścią potężnego systemu walutowego, to wszystkie naprawdę ważne decyzje podejmuje się w Atenach. Zatem z jednej strony mamy do czynienia z bólem głowy Europejskiego Banku Centralnego, któremu nie pozostaje nic innego, jak patrzeć na to, jak rentowność obligacji greckich sięga Olimpu. Z drugiej strony nie ma zbyt wielu prawnych możliwości oddziaływania na rząd grecki, żeby ograniczył deficyt. Ktoś mógłby powiedzieć, że sytuacja jest podobna do tej, którą widzieliśmy na Węgrzech czy Łotwie, ponieważ Komisja Europejska mogłaby powiedzieć, że nie pomoże Grecji, dopóki ta się nie zreformuje. I wygląda na to, że rzeczywiście Bruksela pracuje nad dużym programem pomocowym.