Niemal dokładnie 29 lat później – 16 maja 2013 r. – miałem możliwość przysłuchiwania się debacie publicznej pod hasłem „Co dalej z OFE? Otwarte fundusze emerytalne – problem do rozwiązania", zorganizowanej przez Wydział Ekonomii i Zarządzania Uczelni Łazarskiego w Warszawie. Co łączy oba wspomniane przeze mnie wydarzenia, że zestawiam je obok siebie? Otóż łączy je bardzo jednostronne spojrzenie na problem. W przypadku filmu spojrzenie kobiet na mężczyzn, a w przypadku debaty spojrzenie jej uczestników na OFE.
Jedna ze scen filmu nosi tytuł „Trybunał bab" i w niej bohaterowie jako dwaj żyjący przedstawiciele męskiego gatunku dowiadują się, że „całe zło świata zawdzięczamy wam, począwszy od wojen religijnych, a skończywszy na raku macicy". Wcześniej oczywiście padły inne dziwne argumenty, na czele ze słynnym „Kopernik była kobietą". Maks grany przez Jerzego Stuhra, oburzony na obwinianie mężczyzn o wszystko, wykrzykuje więc w geście protestu „no tak, nie jesteśmy tylko odpowiedzialni za trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!". Oczywiście moje porównanie sytuacji jest z przymrużeniem oka, ale właśnie takie nasunęło mi się po wysłuchaniu dwóch wypowiedzi uczestników debaty.
Prof. Leokadia Oręziak oraz Jolanta Fedak na przemian straszyły obecnych na sali niskimi świadczeniami, przedstawiały OFE jako instytucje pobierające wysokie opłaty, osiągające słabe wyniki i będące przyczyną problemów budżetowych, proponując dobrowolność OFE, a nawet całkowitą ich likwidację. I jeśli to byłoby ich zdanie, to oczywiście mają do niego prawo, ale jeśli to zdanie jest poparte danymi, które nie odpowiadają stanowi faktycznemu lub pomijają pewne aspekty, to pojawiają się wątpliwości. Gdzie jak gdzie, ale na uczelni wyższej spodziewać się należy argumentów bardziej merytorycznych niż emocjonalnych.
Tymczasem dowiedziałem się, że reforma emerytalna była błędem, że na jej starcie nie było żadnej koncepcji wypłaty świadczeń, że OFE nie mają nic wspólnego z rynkiem, że wygenerowały 300 mld długu publicznego, że ponoszą straty, że aktywa mogą zniknąć w każdej chwili, bo grając na giełdzie można stracić wszystko i wreszcie, że jedynym beneficjentem systemu są akcjonariusze i pracownicy PTE. Padły nawet żartobliwe porównania do więzienia i diabelnego pomysłu. Inni uczestnicy dyskusji, czyli wiceminister finansów Ludwik Kotecki, wiceminister pracy i polityki społecznej Marek Bucior oraz członek Rady Gospodarczej przy Premierze Bogusław Grabowski, nie starali się sprostować błędnych informacji. Bogusław Grabowski stwierdził nawet, że inwestycje OFE opierają się jedynie na obligacjach skarbowych i akcjach notowanych na rynku publicznym. Tylko prof. Dariusz Rosati, będący moderatorem dyskusji, zauważył, że padające stwierdzenia są zbyt jednostronne.
Jako członek OFE, który bynajmniej nie jest bezkrytycznym miłośnikiem, zachwyconym wszystkim, co na rynku OFE w minionych latach się działo, uważam, że wiele kwestii wymaga modyfikacji. Powinna się ona jednak odbyć na podstawie rzetelnych danych i informacji. Populistyczne argumenty należy odrzucić, bo sprawa jest zbyt poważna. Opierając się na danych KNF czy GUS dostrzegam bowiem, że OFE pomnażają majątek, gdyż ich aktywa to ponad 270 mld, a składki przekazane przez ZUS to niecałe 190 mld, że stopa zwrotu w poszczególnych latach była przeważnie dodatnia z wyjątkiem jedynie dwóch okresów, że istnieje system finansowych zabezpieczeń w przypadku słabych wyników, że opłata za zarządzanie jest w OFE kilkakrotnie niższa niż w funduszach inwestycyjnych, że OFE inwestują nie tylko w obligacje skarbowe i akcje, ale także w obligacje drogowe (17 mld zł) wspierając infrastrukturę, czy obligacje przedsiębiorstw (12 mld zł), wspierając rozwój firm. Dostrzegam fakt, że tegoroczne wydatki emerytalne ZUS to 117 mld zł, a wpływy ze składek to 74 mld (zatem deficyt to 43 mld, przy czym transfer do OFE to 11 mld, czyli „udział" OFE w deficycie to nie całość, a jedynie 1/4).