W ostatnich tygodniach na nowo ożyły debaty dotyczące wojen walutowych. Ma to związek z konkretnymi wydarzeniami: w listopadzie Europejski Bank Centralny podjął decyzję o obniżeniu stopy referencyjnej, w tym samym czasie Bank Japonii kontynuuje ogromne luzowanie polityki pieniężnej, podobnie zresztą jak amerykański Fed. Według wielu komentarzy do wojen walutowych przystąpił także Czeski Bank Narodowy, który ostatnio interweniował przeciwko koronie, wyraźnie ją osłabiając. A jak jest w rzeczywistości? Czy istotnie mamy do czynienia z wojnami walutowymi, czy tylko niektórym się tak wydaje?
Według dzisiejszego rozumienia pod określeniem „wojny walutowej" kryje się działanie banku centralnego mające na celu osłabienie waluty krajowej przy jednoczesnym zwiększeniu konkurencyjności gospodarki. Dzięki temu dochodzi do obniżenia cen eksportu i wzrostu cen importu, co w prostej linii oznacza, że dane państwo zaczyna – kosztem innych państw – więcej wywozić, niż przywozić. Część importu z powodu wysokich cen zostaje zastąpiona przez produkcję krajową. Takie strategie stosowały np. Japonia w latach 70. XX wieku czy Chiny na przełomie XX i XXI wieku. Kraje te długoterminowo i świadomie oddziaływały na waluty krajowe w celu zmniejszenia ich wartości.
Mówiąc o wojnach walutowych w istniejącej konstelacji ekonomicznej, mamy zazwyczaj na myśli luźną politykę banków centralnych, czyli po prostu dodrukowywanie pieniędzy. Im więcej dany bank centralny dodrukuje pieniędzy, tym mocniej rośnie prawdopodobieństwo deprecjacji waluty narodowej i zwiększenia konkurencyjności gospodarki krajowej względem gospodarek zagranicznych. Obecnie występowanie procesów dodruku pieniądza jest niepodważalne. O ile jednak dodruk pieniędzy w części krajów jest faktem, o tyle z faktu tego nie można wprost wysnuć wniosku, że świat pogrążył się w wojnach walutowych. Dlaczego?
Ważny jest cel dodruku. Wojny walutowe w założeniu mają osłabienie danej waluty, a to nie ma miejsca obecnie, gdyż banki centralne w większości przypadków dodrukowują pieniądze z powodu problemów gospodarki krajowej, a nie celowej dewaluacji waluty narodowej. Prowadzenie luźnej polityki monetarnej to przede wszystkim bój przeciwko deflacji, bezrobociu oraz spadkowi PKB. Osłabienie waluty staje się efektem ubocznym, a nie głównym założeniem banku centralnego. Czy obecnie świat jest pogrążony w wojnach walutowych? Odpowiedź jest według mnie oczywista. Nie.
Jaka różnica istnieje pomiędzy protekcjonizmem a deprecjacją waluty? W czasach wielkiego kryzysu gospodarczego lat 30. XX wieku wiele państw prowadziło politykę ochrony produkcji i handlu krajowego przed konkurencją zagraniczną, mając błędne przekonanie, że tym sposobem uda się pomóc przedsiębiorstwom krajowym. Protekcjonizm jednak nie był obroną. Przeciwnie, doprowadził do pogłębienia kryzysu. Narzędzia użyte podczas załamania gospodarczego spowodowały znaczne osłabienie handlu zagranicznego i pogłębianie problemów. W przeciwieństwie do polityki protekcjonizmu osłabienie waluty jest grą o sumie zerowej. Kraje, które podjęły środki w celu osłabienia własnej waluty, wspierają gospodarkę krajową kosztem tych państw, które nie wpływają bezpośrednio na walutę, jednak łączny wolumen handlu zagranicznego się nie zmienia. Podczas gdy w przypadku użycia „protekcjonistycznej broni" tracą wszyscy, podczas dewaluacji walut stratne są tylko niektóre państwa. Przy pewnych założeniach można nawet polemizować z tym, że w ogóle ktoś traci.