Bo jak to jest? Według ostatnich prognoz OECD dług publiczny Kraju Kwitnącej Wiśni ma osiągnąć 223 proc. PKB w 2013 r. po wzroście z 214 proc. w 2012 r. i jakoś nie słychać o gwałtownej ucieczce kapitału w związku z ryzykiem, że rząd japoński odmówi obsługi swojego zadłużenia. Fitch pisze, że Japonia wkracza na nieznane terytorium. Faktycznie, w czasach pokojowych żaden kraj nie miał tak wysokiego długu, ale w okresach wojen zdarzyło się to choćby Wielkiej Brytanii.
Dług narasta, bo Japonia notuje ciągle wysoki deficyt fiskalny; w 2011 r. wyniósł 10,1 proc. PKB według World Economic Outlook MFW z kwietnia i podobnie ma się ukształtować w 2012 r., a dopiero w 2013 r. MFW przewiduje jego spadek do 8,7 proc. w odróżnieniu zresztą od OECD, która z kolei prognozuje jego wzrost do 9,5 proc. PKB z 8,9 proc. PKB w 2012 r. Zdania, jak widać, są podzielone pod tym względem, ale tak czy inaczej deficyt pozostanie bardzo wysoki. W dodatku rząd japoński w styczniu dał do zrozumienia, że jego plany zrównoważenia budżetu w roku fiskalnym 2020 (tak, to nie żart, dopiero wtedy to ma nastąpić) stają pod znakiem zapytania. Gdy porówna się te plany z mozołem rządów w Europie, to właściwie chce się tylko śmiać. Japonia w zrelaksowany, właściwy filozofiom Wschodu sposób podchodzi do swoich finansów publicznych. A jeszcze na domiar złego deficyt pierwotny, czyli po odliczeniu kosztów odsetek od publicznego zadłużenia równał się 8,9 proc. PKB w 2011 r., co oznacza, że to nie one wywołują niedobór w finansach publicznych, lecz finansowanie programów socjalnych, w tym emerytur.
Dzięki praktycznie zerowemu oprocentowaniu koszty obsługi japońskiego długu są znikome – zaledwie 1,2 proc. PKB. Grecję pogania się, żeby ograniczała szybciej deficyt, ale jej deficyt pierwotny wyniósł w 2011 r. zaledwie 1 proc. PKB przy całym niedoborze 9,2 proc. PKB. Porównanie obu miar deficytu wskazuje, jakiego dokonała wysiłku. Gdyby nie garb długu, miałaby zrównoważone finanse publiczne i to w stanie głębokiej recesji. A mimo to trzęsie rynkami finansowymi aż niemiło.
To skąd bierze się ta zagadka, że dochodowość 10-letniej japońskiej obligacji rządowej wynosi mniej więcej 0,82 proc. i prawie nie zareagowała na wysiłki agencji Fitch, aby zepsuć inwestorom apetyty. Dlaczego nie przekracza dochodowości obligacji greckich, skoro i dług publiczny, i deficyt finansów publicznych są w Japonii wyższe niż w Grecji, a wręcz przeciwnie – jest ona najniższa w krajach wysoko rozwiniętych?
Złożyło się na to parę przyczyn. Ogromną większość długu publicznego Japonii – ponad 93 proc. w 2011 r., przechowują w portfelach jej obywatele, a ci ufają rządowi, że będzie regulował zobowiązania na czas. W tej sytuacji cudzoziemcy byliby w stanie zachwiać rynkiem długu tylko chwilowo, gdyby zaczęli wycofywać się z rządowych obligacji. Japonia, podobnie jak USA, zadłuża się we własnej walucie i zawsze w krytycznej sytuacji mogłaby wyemitować jeny, aby spłacać zobowiązania. A że skończyłoby się to wielką inflacją? Wcale nie jest to pewne, a poza tym jest to inne zagadnienie, raczej czysto teoretyczne w kraju, który od dwudziestu lat częściej doświadcza deflacji niż inflacji i to w dodatku bardzo niskiej; od trzech lat indeks cen konsumpcji notuje spadki.