Dwa pierwsze obniżyły referencyjne stopy procentowe odpowiednio z 1 do 0,75 proc. i z 6,3 do 6 proc. Bank Anglii zwiększył zaś sumę programu zakupu aktywów od sektora pozarządowego o 50 mld, do 375 mld funtów. EBC dodatkowo wyzerował oprocentowanie depozytów banków komercyjnych u siebie, aby skłonić te instytucje do pożyczania funduszy sektorowi niefinansowemu – trzymają w nim znaczne depozyty rzędu około 800 mld euro jako zabezpieczenie płynności. Jest to świadectwo powszechnego braku zaufania instytucji finansowych do siebie nawzajem, bo zamiast pożyczać środki, wolą je przechowywać w banku centralnym, który nie może zbankrutować.
Wcześniej zarząd Rezerwy Federalnej przedłużył do końca roku operację „Twist", czyli zamiany krótkookresowych papierów dłużnych na długookresowe w swoich aktywach, aby zbijać długoterminowe stopy procentowe, które decydują o koszcie kredytu, zwłaszcza hipotecznego i inwestycyjnego. Pozostawił stopy procentowe bez zmian. Ekonomiści zastanawiają się, czy wobec słabnącego ożywienia w USA Fed nie zdecyduje się wkrótce na trzecią odsłonę rozluźnienia ilościowego.
Reakcja rynków finansowych na ostatnie działania banków centralnych była raczej negatywna. Euro osłabiło się, rentowności obligacji krajów zagrożonych powędrowały w górę. Widać, że oczekiwano na więcej. Obniżka w strefie euro raczej nie przyczyni się do ożywienia gospodarki regionu, który znajduje się w recesji. Stopy procentowe są i tak niskie. Problem polega bowiem na wszechogarniającej niepewności, jak potoczy się dalej kryzys zadłużenia w strefie euro i czy nie nastąpi jej rozpad. Sektor prywatny wstrzymuje inwestycje i dlatego popyt inwestycyjny maleje. Trzeba zakończyć ten kryzys, a wtedy wróci zaufanie i inwestycje, firmy będą zatrudniały pracowników, a mniejsze bezrobocie przyczyni się do ożywienia konsumpcji. Recepta jest zatem prosta, bo firmy nie są nadmiernie zadłużone, nie notują strat, wręcz przeciwnie, osiągają solidne zyski i mają nadmiar gotówki, której nie uruchamiają z braku perspektyw. Problem nie polega bowiem na braku dostępu do kredytu, czyli nie leży po stronie podaży, ale coraz bardziej po stronie popytu na kredyt – nie napoi się osła, któremu nie chce się pić, jak mówił klasyk. To wszystko można wyczytać z malejących indeksów koniunktury i ich składowych.
Na tle innych banków centralnych wyróżnia się NBP, który w maju zaskakująco podniósł stopy procentowe po raz pierwszy od wielu miesięcy, nie zmienił ich w czerwcu i lipcu, ale w końcowym zdaniu komunikatu z ostatniego posiedzenia RPP ostrzega, że może znowu powtórzyć operację z maja, gdyby „perspektywy powrotu inflacji do celu uległy pogorszeniu". Chwilowo uległy na szczęście poprawie, jak wynika z projekcji analityków NBP, a stało się to za sprawą dużego spadku cen surowców, w tym najważniejszego – ropy naftowej z powodu spowolnienia światowego, powiązanego z nim spowolnienia w Polsce wzmocnieniu kursu złotego. Pospekuluję, że RPP zdaje sobie sprawę, iż dalsze podwyżki nie będą potrzebne, natomiast umieściła to końcowe zdanie, żeby zachować wiarygodność i jakoś uzasadnić podwyżkę majową. Cóż, była ona tak samo mało trafna, moim zdaniem, jak podwyżki stóp procentowych przez EBC w lipcu 2008 r., kiedy już widać było spowolnienie w Europie, a w dodatku rozpędzał się kryzys finansowy. I potem w lipcu 2011 r., kiedy także ożywienie zaczynało tracić impet z powodu eskalacji kryzysu zadłużenia w strefie euro i niepewności, czy Kongres USA podniesie limit zadłużenia federalnego. Dlatego obstawiam, że RPP będzie zmuszona do przestawienia zwrotnicy – rozkład czynników ryzyka dla procesu inflacyjnego przechyla się w dół.
NBP znajduje się w komfortowej sytuacji, bo nadal prowadzi politykę pieniężną w konwencjonalny sposób. Hasło normalizacji stóp procentowych, aby znajdowały się one na dodatnim poziomie w ujęciu realnym, jest słuszne, ale w przypadku oczekiwań obniżenia się dynamiki inflacji i hamowania polskiej gospodarki?w tandemie ze światową byłoby błędem zacieśniać politykę monetarną, aby szybko zmierzać do osiągnięcia celu inflacyjnego.