Dobrym uzasadnieniem tego ruchu jest najnowsza projekcja NBP rocznej dynamiki inflacji, z której wynika, że w latach 2013–2014 spadnie ona w relacji do projekcji z marca br. W tej projekcji po raz pierwszy prawdopodobna ścieżka inflacji w 2013 r. (pasmo 0,6 proc. – 1,1 proc. r./r.) znajduje się całkowicie poniżej dolnej granicy (1,5 proc. r./r.) celu inflacyjnego. Obniżono też prognozy wzrostu PKB; pozostanie on wyraźnie poniżej tempa potencjalnego. W takiej sytuacji aż prosi się o kolejną redukcję stóp procentowych.
Zaskakuje kategoryczne stwierdzenie w komunikacie Rady, że „podjęta na dzisiejszym posiedzeniu decyzja o obniżeniu stóp procentowych NBP kończy cykl łagodzenia polityki pieniężnej". Takie końcowe zdanie jest bardzo ryzykowne, bo jeśli przyjąć je dosłownie, to oznacza, że bez względu na okoliczności w przyszłości RPP nie obetnie już stóp procentowych. Inaczej, jeśli gospodarka pogrąży się dalej w recesji, to RPP i tak nie zareaguje. Nie będzie prowadzić antycyklicznej polityki pieniężnej, a ponieważ polski rząd ma związane ręce wysokim deficytem i długiem publicznym, który, liczony według metodologii unijnej, może wystrzelić powyżej 60 proc. PKB, to gospodarka Polski zda się wtedy na mechanizm długookresowej samokorekcji, w który wierzy większość ekonomistów, w tym niżej podpisany. Problem polega jednak na tym, że ten mechanizm jest tym powolniejszy, im bardziej sztywne są ceny i płace w gospodarce, i może kosztować wysoki dalszy przyrost bezrobocia, nie mówiąc już o utraconym PKB.
Jeżeli RPP chciała koniecznie zaakcentować, że nie czuje się komfortowo z obniżkami, to mogła przynajmniej dodać w cytowanym zdaniu, że nie zredukuje już stóp procentowych, jeżeli nie zajdą żadne nieprzewidziane okoliczności. Tym samym zostawiłaby sobie furtkę do elastycznej reakcji. Ponadto Rada już parokrotnie sygnalizowała, że kończy cykl rozluźniania polityki pieniężnej i tak się nie stało, więc dziwi mnie jej brak ostrożności pod tym względem.
A może RPP jest machiaweliczna? Ogłaszając koniec obniżek, liczy na to, że firmy i gospodarstwa domowe odczytają to tak, że tańszych odsetek już nie będzie, zatem czas ruszyć do banków i ubiegać się o kredyt. Tak analogia do stosowanej sztuczki z czasową obniżką VAT. Rzeczywiście, już po poprzedniej obniżce stóp w czerwcu można było wyczytać w mediach, że w społeczeństwie następuje przewartościowanie myślenia, iż koszty kredytu jeszcze spadną, na rzecz myślenia, że już osiągnęły dno. Jakiś udział w tym mają banki, którym doskwiera brak popytu na pożyczki, więc „straszą", żeby się nie ociągać.
Koronny argument, żeby się nie zarzekać, nie jest z gatunku psychologii, ale ekonomii. Otóż RPP, mimo że sprowadziła w dół stopy procentowe do rekordowo niskiego poziomu, wcale nie rozluźniła polityki pieniężnej. O tym przesądza bowiem zmiana oczekiwanej stopy realnej równej stopie nominalnej odjąć oczekiwaną stopę inflacji. W Polsce stopa oczekiwanej inflacji ludności za rok w danym miesiącu jest praktycznie taka sama jak stopa inflacji sprzed dwóch miesięcy, ale posłużmy się nią. W listopadzie 2012 r. wynosiła 3,6 proc. r./r., a w czerwcu 2013 r. 0,4 proc. r./r. Odejmijmy te spodziewane dynamiki od nominalnych stóp procentowych; jest to dopuszczalne uproszczenie przy tak niskich liczbach. Wychodzi wtedy, że w listopadzie ub. r., kiedy RPP wreszcie zdecydowała się obniżyć stop procentowe, oczekiwana, realna stopa procentowa NBP wynosiła po zaokrągleniu 1,2 proc. (4,75 proc. - 3,6 proc.) wobec 2,1 proc. w czerwcu (2,5 proc. - 0,4 proc.). Polityka pieniężna została zatem ZACIEŚNIONA mimo obniżek stopy referencyjnej o łącznie 2,25 punktu procentowego. Oczywiście, oczekiwania ludności to nie wszystko, może nawet ważniejsze są oczekiwania firm i banków, ale tu sytuacja nie przedstawia się lepiej.