A tak się właśnie stało w związku z zapowiedzią, że od przyszłego roku, w naszym kraju, podobnie jak w całej Unii Europejskiej, do produktu krajowego brutto będą wliczane dochody z tzw. czarnej gospodarki, czyli z prostytucji, handlu narkotykami i przemytu. Media szybko podłapały temat, robiąc z niego niemałą sensację, a niektórzy politycy, zupełnie nie rozumiejąc, o czym mówią, szybko zwietrzyli spisek – minister finansów chce w ten sposób załatać dziurę budżetową! Czytelnikom „Parkietu" takich oczywistości tłumaczyć nie trzeba, ale dla porządku powiedzmy to wprost – z tego żadnych dodatkowych pieniędzy dla budżetu nie będzie, ponieważ działalność ta, tak jak była, tak pozostanie nielegalna i ludzie, którzy ją prowadzą, nie zaczną się nagle w przyszłym roku zgłaszać na ochotnika do urzędów skarbowych.
A więc, co jest w takim razie celem tej zmiany? W zasadzie tylko jedno – bardziej precyzyjne oszacowanie wielkości naszej gospodarki. Tak się bowiem składa, że produkt krajowy brutto stanowi sumę wszystkich dochodów uzyskiwanych w gospodarce, także tych uzyskiwanych w sposób niezgodny z prawem. Jeden z komentatorów wygłosił chwytliwy medialnie bon mot, powtarzany później wielokrotnie, że „dochodu narodowego nie wytwarza się w burdelu". Otóż, z technicznego punktu widzenia, wytwarza się go tam dokładnie w takim samym stopniu jak u fryzjera czy na stacji benzynowej. Nie jest też prawdą, że od przyszłego roku rząd teoretycznie powinien namawiać Polaków do korzystania z usług prostytutek, bo w ten sposób będzie wspierał wzrost gospodarczy. Patrząc od tej strony, rządowi będzie obojętne, gdzie Polacy wydadzą swoje pieniądze – kupią samochód, pójdą do fryzjera czy skorzystają z usług prostytutki. Różnica będzie jednak polegała na tym, że jeśli wybiorą tę ostatnią możliwość, to wydatki te zostaną doliczone do PKB, co do tej pory nie miało miejsca.
Prostytutki, podobnie jak dilerzy narkotykowi i przemytnicy, zarobione pieniądze wydają na te same dobra i usługi, co pracownicy uzyskujący legalne dochody. Tak więc patrząc na gospodarkę od strony wydatkowej, pieniądze te są w obiegu i tworzą konsumpcję i oszczędności. Tymczasem po stronie dochodowej środków tych nie ma. Nowe zasady szacowania czarnej gospodarki pozwolą wyeliminować ten problem.
W gruncie rzeczy cała operacja ma charakter techniczny i sprowadza się do udoskonalenia metodologii szacowania produktu krajowego brutto. Główny Urząd Statystyczny od wielu lat doszacowuje do PKB szarą strefę, a więc dochody legalne, ale nieujawnione. Chodzi więc na przykład o dochody hydraulika, który przyjeżdża do klienta, dokonuje drobnej naprawy i pobiera wynagrodzenie, nie wystawiając rachunku, czy też dochody zatrudnianych „na czarno" opiekunek do dzieci. Przyszłoroczna operacja będzie więc w zasadzie jedynie poszerzeniem prowadzonych już szacunków nieujawnionych dochodów.
Ponieważ decyzja zapadła na poziomie Unii Europejskiej, to Polska musi się do niej dostosować, chociażby dlatego, aby zapewnić porównywalność naszych statystyk w zakresie dochodu narodowego ze statystykami innych krajów. Tak naprawdę najpoważniejsze zmartwienie będzie miał GUS, który będzie musiał opracować metodologię szacowania czarnej gospodarki, co z uwagi na jej nielegalny i ukryty charakter będzie trudne. Prawdopodobnie rachunki będą musiały zostać przeprowadzone co najmniej kilka lat wstecz, tak abyśmy mieli także porównywalne informacje na temat tempa wzrostu gospodarczego w ostatnich latach.