W końcu 2013 r. liczba osób niemających pracy wzrośnie do prawie 2,3 mln, tj. będzie o ponad połowę większa niż w 2008 r., a stopa rejestrowanego bezrobocia, która przed sześcioma laty wynosiła 9,5 proc., w grudniu 2013 r. prawdopodobnie przekroczy 14 proc. i na tym poziomie utrzymać się może w 2014 r.
W założeniach ustawy budżetowej na następny rok Ministerstwo Finansów ocenia, że zatrudnienie w gospodarce narodowej, po spadku o 0,2 proc. w 2012 r., w bieżącym roku zmniejszy się o dalsze 0,4 proc., a w 2014 r. o 0,1 proc.. Tendencje te potwierdzają dane dotyczące liczby zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw, gdzie w ciągu ośmiu miesięcy br. spadek wyniósł 1,1 proc. W naszych realiach, w przypadku kiedy PKB nie osiąga 2-procentowego wzrostu, liczba pracujących w gospodarce narodowej maleje. Tak było w latach 2001–2002, w roku 2009 i 2012, jak również będzie w 2013 r. Rację ma chyba Ministerstwo Finansów, które jako warunek poprawy sytuacji na rynku pracy przyjmuje wzrost gospodarczy przekraczający 2,5 proc. Może się to spełnić dopiero po 2014 r., kiedy skutki spodziewanego ożywienia aktywności gospodarczej w otoczeniu zewnętrznym i w związku z tym poprawa koniunktury w Polsce pozwolą na szybszy wzrost popytu na pracę. Istotne znaczenie będzie też miała likwidacja zapaści w budownictwie i przyspieszenie rozbudowy infrastruktury, stymulowane napływem środków unijnych z nowej perspektywy finansowej.
Wydatną wadą polskiego rynku pracy jest niedopasowanie strukturalne. Patrząc wyłącznie przez pryzmat wskaźnika bezrobocia, można stwierdzić, że mamy do czynienia z rynkiem pracodawców. To oni dyktują warunki, mając w zasięgu ponad 2 mln potencjalnych pracowników. Jednak sytuacja jest bardziej złożona. Przedsiębiorcy narzekają na coraz większe problemy ze znalezieniem pracowników o odpowiednich kwalifikacjach i kompetencjach. Są dwie zasadnicze tego przyczyny. Pierwsza to edukacja. Polskie szkoły i uczelnie często produkują absolwentów, którzy ze względu na niedostateczne umiejętności zmuszeni są do podejmowania pracy niemającej wiele wspólnego z wyuczonym zawodem albo zasilają szeregi bezrobotnych.
Charakterystyczne, że populacja osób z wyższym wykształceniem niemogących znaleźć zatrudnienia rośnie znacznie szybciej niż ogółu bezrobotnych. W połowie 2013 r. takich absolwentów było prawie dwukrotnie więcej niż sześć lat temu, podczas gdy liczba ogółu bezrobotnych wzrosła o około 50 proc. Absolwenci wyższych uczelni, poszukujący zatrudnienia, stanowią już 14,7 proc. wszystkich bezrobotnych, wobec 11,4 proc. w połowie 2008 r. Druga przyczyna to emigracja zarobkowa. Korzystając z otwartego rynku pracy UE, w jej poszukiwaniu wyjeżdżają najaktywniejsi, mający największy potencjał zawodowy, młodzi ludzie, często z wyższym wykształceniem.
Pogarsza się sytuacja na rynku pracy osób najmłodszych, tj. do 25 lat. Mało, że stopa bezrobocia w tej grupie jest najwyższa (według danych BAEL 2,5 krotnie wyższa od ogólnej), to systematycznie rośnie. Pod tym względem zróżnicowanie w krajach UE jest ogromne. U nas tak liczona stopa bezrobocia wynosi 26 proc., podczas gdy w Austrii, Niemczech i Holandii nie przekracza 10 proc., ale w Grecji i Hiszpanii bliska jest 60 proc.