Zastanawiam się często, gdzie leży główna przyczyna tego, że nasz system podatkowy jest tak upiornie skomplikowany. Innych epitetów nie użyję, ale każdy w tym miejscu może sobie okrasić mój wstęp dowolnym. Dla rozluźnienia, bo temat nie jest prosty.
Każdego roku wprowadza się w polskich przepisach podatkowych kilkadziesiąt zmian. Modyfikuje się wszystko – od ustaw i rozporządzeń pod druki niezbędne w codziennej pracy. Ustawodawca przestał panować nad tym, co robi i dawno zapomniał o tym, że podstawowe akty prawne są przestarzałe, niespójne i niezrozumiałe. W całym stuporze legislacyjnym głównym motorem napędowym zmian jest walka o wpływy budżetowe, uszczelnianie systemu i zapobieganie kombinacjom podatników, tak jakby po drugiej stronie barykady siedzieli sami kombinatorzy. Jeśli wprowadza się unowocześnienia, to w taki sposób, aby głównie służyły urzędnikom, ułatwiały kontrolę i zbieranie danych. Obywatel o ułatwienia musi walczyć przed sądem.
I tu ujawnia się podstawowa nierównowaga, a jednocześnie przyczyna podatkowego zła. Ustawodawca nie ma żadnych ograniczeń w tym, aby „produkować prawo". Może lekko go powstrzymuje jakieś zupełnie przereklamowane „vacatio legis", ale to wszystko. Motorem napędowym zmian jest – cały czas wzmacniane – Ministerstwo Finansów, które zyskuje na wpływach politycznych, a potem korzysta... z szybkich ścieżek np. w postaci tzw. projektów poselskich. Żadnych konsultacji społecznych, żadnych szerszych debat. Czy grozi nam jakiś podatkowy kataklizm, który uzasadnia takie działalnie?
Po drugiej stronie są podatnicy, czyli obywatele i podmioty gospodarcze. Mogą się czuć jak zaszczute psy, bo ciągle słyszą, że fiskus walczy z nadużyciami, aferami, przekrętami i oszustami. Sami zaś z niczym nie mogą walczyć, bo nie mają do tego narzędzi. Proces legislacyjny, w którym urzędnicy razem z posłami pracują nad niekończącymi się „ulepszeniami" systemu podatkowego trwa nieustannie, podatnicy zaś są pozbawieni praktycznej możliwości reakcji. Przecież nie wykorzystają do walki z państwem instytucji obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej. Zwłaszcza że przepisy są skomplikowane, a materia niewdzięczna, żeby zorganizować publiczną zbiórkę podpisów.
Wnioski są więc zastraszające. Wygląda na to, iż procesu „ulepszania" nie da się powstrzymać, zwłaszcza że trzeszczy w posadach ostatnia bariera ochronna, czyli konstytucja. Zawarta w niej zasada demokratycznego państwa prawnego, została przez samo państwo wypaczona także w dziedzinie podatków. Wystarczy jeszcze kilka kopnięć urzędników i polityków w sądy i trybunały, a pęknie nadwyrężana latami.