System nadzoru nad rynkiem kapitałowym w Polsce jest tak skonstruowany, że ostatecznymi adresatami nakładanych sankcji są inwestorzy. Niekiedy nadzorca nakłada na nich sankcje wprost, niekiedy w bardziej zawoalowany sposób, ale rezultat jest ten sam – inwestorzy finansują funkcjonowanie nadzoru, który (teoretycznie dbając oczywiście o ich dobro) „nakłada na nich kary". Warto się zastanowić, czy ten stan rzeczy może się zmienić, a jeśli tak, to jakie działania należałoby w tym kierunku podjąć.
Na wstępie należy zaznaczyć, że podobna sytuacja ma miejsce nie tylko w Polsce. Zasadniczo cała filozofia MAR jest przeciwko inwestorom. Intencje były szlachetne, bo chodziło o ograniczenie nadużyć, ale wyszło jak zwykle – mamy regulację bardzo mocno ograniczającą i podrażającą funkcjonowanie emitentów i podmiotów z nimi współpracujących. Specyfiką polskiego rynku kapitałowego jest natomiast konieczność stosowania tych regulacji do bardzo małych spółek (w tym notowanych na rynku NewConnect), co w bardzo istotny sposób ograniczy możliwości generowania zysków dla akcjonariuszy. Szczególnie problematyczna jest kwestia sankcji, które de facto będą nakładane na inwestorów, rzekomo dla ich dobra.
Dla uporządkowania należałoby dodać, że – z uwagi na długotrwałość postępowania i problemy natury dowodowej – w wielu przypadkach mamy do czynienia nie z sankcją karną, ale administracyjną, a konkretnie przede wszystkim z karami finansowymi nakładanymi na spółkę lub na osoby fizyczne. Kary nakładane na spółkę są transferowane na inwestorów wprost – przecież im więcej pieniędzy wypłynie ze spółki, tym mniej w niej zostanie, a zatem ograniczają one zyski inwestorów. Teoretycznie inwestorzy mogliby dochodzić później swych roszczeń od władz spółki, ale jest to bardzo skomplikowane, więc pojawiła się droga na skróty – możliwość nakładania sankcji bezpośrednio na członków władz.
Pozornie takie rozwiązanie jest bardzo atrakcyjne. Możemy sobie wyobrazić taką sytuację, że jeśli jakiś prezes w niewłaściwym momencie opublikuje informację, którą „racjonalny inwestor prawdopodobnie wykorzystałby w części przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnej", to za karę zostanie puszczony w skarpetkach ku uciesze gawiedzi. Ale będzie to radość bardzo krótka, gdyż stracą na tym inwestorzy. Bo przecież taki prezes w skarpetkach na pewno nie będzie miał z czego zapłacić inwestorom w przypadku ewentualnych roszczeń i wygranych sporów sądowych. Moje doświadczenie wskazuje, że inwestorzy przychodzą na giełdę dla zysków, a nie dla wątpliwej przyjemności oglądania bosych prezesów.
Ponadto, ryzyko sankcji wobec członków władz spółek w oczywisty sposób wpłynąć musi na koszty odpowiednich polis ograniczających ich ryzyko (tzw. D&O) oraz na wysokość ich zarobków, za co będą musieli zapłacić inwestorzy. Jeśli te warunki nie zostaną spełnione, to najlepsi menedżerowie odejdą ze spółek giełdowych. Bo zarządzanie spółką prywatną jest dużo przyjemniejsze – nie trzeba ujawniać całemu światu, ile się zarabia, nie trzeba dowieźć określonego wyniku na określony moment, nie trzeba uwzględniać potrzeb różnych grup inwestorów. Nie trzeba wreszcie ujawniać konkurencji wielu informacji i nie trzeba produkować dodatkowych segregatorów na potrzeby compliance giełdowego.