Jeszcze niedawno w kontekście Europy trudno było znaleźć jakiekolwiek powody do optymizmu. Wprawdzie w sferze gospodarczej, po poważnych problemach z okresu 2012–2013, ostatnie trzy lata okazały się relatywnie dobre (średni wzrost na poziomie blisko 2 proc.), to jednak poprawa nie wydawała się mieć zbyt trwałych podstaw. Wsparciem dla gospodarki były bowiem spadające globalnie ceny ropy (przekładające się na wzrost siły nabywczej gospodarstw domowych), a w przypadku niektórych krajów także relatywnie słabe euro (wspierające eksport). Na kluczowych dla długofalowego wzrostu inwestycjach niezmiennie ciążyły wydarzenia polityczne, w tym w szczególności narastający populizm stawiający pod znakiem zapytania kształt strefy euro, a nawet całej Unii Europejskiej. Pytanie o tę ostatnią stało się szczególnie aktualne w minionym roku, kiedy to w referendum Brytyjczycy opowiedzieli się za opuszczeniem Unii, a kilka miesięcy później Włosi pokazali czerwoną kartkę prounijnemu rządowi. Jakby tego było mało, wybory prezydenckie w USA zakończyły się zwycięstwem Donalda Trumpa, który wprost zadeklarował niechęć do Unii i otwarcie nawoływał unijne kraje, by podążyły śladem Brytyjczyków.

Początek bieżącego roku przyniósł jednak porcję optymistycznych informacji, które być może sygnalizują swego rodzaju przełom. To oczywiście wciąż tyko szansa, a nie pewność, ale na tyle istotna dla Europy, że nie można jej pominąć. Na czym może bazować ten optymizm? Jak się wydaje, na dwóch filarach: gospodarczym i politycznym, obu ze sobą ściśle powiązanych.

Zacznijmy od tego pierwszego. Otóż choć nie ma jeszcze zbyt wielu twardych danych, to różnego rodzaju wskaźniki koniunktury (np. Purchasing Manager Index – PMI) wskazują, że I kwartał był dla europejskiej gospodarki dobry. Okazało się, że znacznie wyższe niż przed rokiem ceny ropy nie uderzyły w siłę nabywczą gospodarstw domowych, a wydarzenia polityczne (typu Brexit) nie przełożyły się na gorszy sentyment. Stało się tak prawdopodobnie w związku z sytuacją na rynku pracy. Gospodarstwa domowe w wielu krajach są dziś beneficjentami pozytywnych trendów w zakresie zatrudnienia. Stopa bezrobocia spadła w Unii z rekordowego poziomu 11 proc. odnotowanego w 2013 r. do około 8 proc. obecnie. To wciąż powyżej poziomów z lat 2007–2008 (wówczas stopa bezrobocia kształtowała się na poziomie poniżej 7 proc.), ale poprawa jest znacząca. Tym bardziej że spadek bezrobocia był w głównej mierze pochodną wzrostu zatrudnienia, a nie narastającej skali bierności; dziś w Unii pracuje 218 mln osób, o 8 mln więcej niż w 2013 r. i tylko 1 mln mniej niż w latach 2007–2008. To prawda, że nowe miejsca pracy są z reguły niskiej jakości; w charakteryzujących się niskimi płacami obszarach usług konsumenckich (turystyka, gastronomia, handel itd.) wiele z nich ma charakter czasowy (lub obejmuje tylko część etatu). Nawet jednak pomimo tych słabości postęp w zakresie zatrudnienia przywraca wiarę w kierunek podejmowanych reform. Pokazuje, że rozwiązania przyjęte w ostatnich latach w wielu krajach czasem lepiej, czasem gorzej, ale zaczynają działać.

To, co dzieje się w gospodarce, może mieć coraz szersze przełożenie na sferę polityki. W szczególności poprawa sytuacji na rynku pracy może pomóc odeprzeć napór populistów. Pierwszy sukces już jest, to porażka w Holandii antyunijnej PVV. Kolejnym, kluczowym testem nastrojów są kwietniowo-majowe wybory we Francji. Jeśli i tu uda się odeprzeć atak skrajnych sił, to do pełnego przełomu może być blisko. Wówczas bowiem optymizm konsumentów może zostać uzupełniony o radykalną poprawę sentymentu firm, a wraz z tym ich bardziej śmiałe decyzje inwestycyjne. Tym bardziej że w zakresie inwestycji Unia ma spore zaległości; przez ostatnie lata firmy zwlekały z wydatkami, nie będąc pewnymi tego, co się stanie.

Oczywiście ten optymistyczny scenariusz to tylko jeden z możliwych scenariuszy. Poza tym jego „optymizm" wiąże się głównie z tym, że pozwalałby uniknąć dużo bardziej skrajnych i nieprzewidywalnych scenariuszy, z którymi trzeba by się liczyć, gdyby swe pomysły zaczęli w Europie realizować populiści i radykałowie. To, co proponują, nie prowadziłoby wcale do rozwiązania kluczowych dla Europy kwestii (nadmiernego zadłużenia, nieoptymalnego kształtu strefy euro, niskiej innowacyjności itd.), a raczej znacznego spotęgowania problemów i chaosu. Choć więc nawet w optymistycznym scenariuszu przed Europą wciąż wyboista droga, to łatwiej będzie nią iść, jeśli wiosenny optymizm się utrzyma.