Branża motoryzacyjna to nie jest łatwy kawałek chleba. Nawet wtedy, gdy narodowego producenta wspiera jak tylko może państwo. Przekonał się o tym malezyjski Proton.
Po 34 latach od założenia firmy blisko połowa akcji Protonu Holding, producenta samochodów osobowych, trafiła w ręce chińskiego inwestora branżowego. Jedni mają nadzieję, że Zhejiang Geely Holding Group wyprowadzi firmę na prostą. Inni uważają, że popełniono błąd, wpuszczając do spółki inwestora z obcego kraju.
Proton powstał w 1983 r. w ramach rządowego programu uprzemysłowienia kraju. Programu, za którym stał ówczesny premier Mahathir Mohamad. Ambicją rządzącego Malezją przez ponad dwie dekady polityka, było to, by kraj stał się azjatyckim tygrysem gospodarczym tak silnym jak Korea Południowa i Tajwan i dzięki wielkim projektom przemysłowym wszedł na ścieżkę szybkiego wzrostu. Jedną z dróg do celu miała być własna narodowa marka motoryzacyjna.
W przypadku motoryzacji celu – co dziś widać jasno – nieosiągnięta, mimo że przez 34 lata w tę firmę z publicznej kasy wpompowano ponad 3 mld dolarów. Proton zasilały nie tylko publiczne pieniądze. Przez lata chroniony był też protekcjonistyczną polityka państwa, która wysokimi cłami – wynosiły 300 proc. – blokowała import samochodów wyprodukowanych za granicą. Na dodatek rząd wprowadził bardzo tanie długoterminowe (nawet dziewięcioletnie) kredyty na samochody rodzimej produkcji.
Te działania pozwoliły narodowemu producentowi samochodów osiągnąć bardzo silną pozycję rynkową. W szczytowym momencie – w 1993 r. – każde trzy z czterech kupionych w Malezji nowych aut było produkowane przez Proton. Gdy cła zniknęły, firma, która dziś zatrudnia 10 tys. osób i może produkować do 380 tys. samochodów osobowych rocznie, szybko zaczęła tracić rynkowy udział. W ub.r. Proton sprzedał 72 tys. samochodów, co dało mu 12,5-proc. udział w malezyjskim rynku, na którym prym wiodą Toyota i Honda.