Regulacje mają to do siebie, że po ich uchwaleniu lubią żyć własnym życiem. I to własne życie jest tym odleglejsze od intencji, im bardziej twórca regulacji jest oddalony od realiów obszaru, który chciał uregulować. W przypadku polskiego rynku kapitałowego dystans ten ulega systematycznemu powiększaniu, z dużą szkodą dla inwestorów.
Do niedawna tworzeniem regulacji polskiego rynku kapitałowego zajmował się sam nadzorca (mniej lub bardziej formalnie). Miało to jedną oczywistą wadę – konflikt interesów pomiędzy potrzebami nadzorcy (jak najłatwiej ścigać złoczyńców) a potrzebami inwestorów (jak najwięcej zarobić). Konflikt ten bywał z różnym skutkiem mitygowany poprzez konsultacje z uczestnikami rynku i choć z oczywistych względów nadzorca w tym procesie konsultacji miał pozycję silniejszą, to za cenę niewielkiego nadmiernego skrzywienia w stronę pozornego bezpieczeństwa (pozornego, bo prawdziwe zagrożenia czekają na inwestorów poza rynkiem regulowanym) otrzymywaliśmy w pakiecie dwa bonusy, z których istnienia nie zdawaliśmy sobie sprawy.
Pierwszy bonus to dostosowanie regulacji do rozmiarów polskiego rynku kapitałowego. O ile znajomość przez nadzorcę realiów rynku i rzeczywistej praktyki jego funkcjonowania mogła być kwestią dyskusyjną, o tyle co do znajomości statystyk nigdy nie było wątpliwości. Dlatego to nadmierne skrzywienie w stronę pozornego bezpieczeństwa miało jakieś matematyczne granice wyznaczane przez wielkość rynku.
Drugi bonus to kwestia znajomości prawa. Wydaje nam się oczywiste, że nadzorca musi znać egzekwowane przez siebie prawo, ale skąd się bierze ta oczywista oczywistość? Stąd, że zawsze tak było. Ale w przyszłości już tak być nie będzie. Dotychczas, kiedy projekt regulacji był pisany przez nadzorcę, pracownicy przyswajali tę wiedzę przez osmozę w trakcie powstawania projektu i dalszych prac regulacyjnych. Kiedy zatem dany przepis wchodził w życie, to stała za nim jego gruntowna znajomość nie tylko w obszarze litery, ale także ducha. Ponadto łatwo było o uzyskanie wykładni autentycznej – wiadomo było, kogo należy zapytać, co poeta miał na myśli, choć ceną za to mogło być dalsze skrzywienie w stronę pozornego bezpieczeństwa.
Dziś jest inaczej – z uwagi na tworzenie regulacji na poziomie UE nie można liczyć na istnienie wspomnianych bonusów. Wprawdzie teoretycznie przedstawiciele nadzorcy mogą uczestniczyć w pracach regulacyjnych na poziomie UE, ale odległość geograficzna i czasowa pomiędzy tworzeniem regulacji a funkcjonowaniem rynku jest zbyt duża, aby mogło to przynieść pozytywne rezultaty. Pomimo istnienia nowoczesnych technik komunikacji fizyczna odległość jest wciąż olbrzymią barierą poznawczą. Dodatkowo czas upływający pomiędzy stworzeniem a implementacją regulacji (standardowo dwa lata) nie zawsze jest wykorzystywany na przygotowania do wdrożenia z powodu braku przyporządkowania odpowiedzialności za nowy obszar regulacyjny.