Utrzymująca się od lat siła spółek technologicznych (pięcioletnia stopa zwrotu z Nasdaq Composite to 112 proc., podczas gdy dla S&P „zaledwie" 78 proc.) sprawia, że regularnie pojawiają się opinie na temat tego, że na naszych oczach powstała kolejna bańka technologiczna, podobna do tej z 2000 r. Ostatnia fala artykułów na ten temat pojawiła się po kilku słabszych sesjach spółek technologicznych w końcówce czerwca. Co prawda wystarczy obejrzeć wykresy indeksów za ostatnich 17 lat, by obudziła się w nas nieufność wobec tej tezy (Nasdaq Composite zarobił od szczytów z 2000 r. znacznie mniej niż S&P), ale może warto przytoczyć kilka innych liczb.
Moment napisania tekstu jest nieprzypadkowy – dwa tygodnie temu Jeff Bezos odebrał Billowi Gatesowi tytuł najbogatszego człowieka na świecie. Wprawdzie po wynikach Amazona ponownie go stracił, ale możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że odzyska go lada chwila, jest także faworytem w wyścigu do stania się pierwszym człowiekiem wycenianym na więcej niż 100 mld USD. Gdy dodamy do tego, że Mark Zuckerberg jest o krok, by z podium najbogatszych zepchnąć Warrena Buffetta, uzyskujemy idealną pożywkę dla teorii, że coś jest nie tak.
Gdy szukamy podobieństw do bańki internetowej z początku wieku, rzeczywiście jedna rzecz rzuca się w oczy – to największe technologiczne spółki na świecie ciągną Nasdaq w górę. Najsłabszy spośród osławionych FAANGs (Facebook, Apple, Amazon, Netflix, należący do Alphabet Google), Alphabet, wzrósł w tym roku o prawie 20 proc., a najlepsze Netflix i Facebook po niemal 50 proc. Analogiczny mechanizm obserwowaliśmy w 2000 r., zbliżone były nawet kapitalizacje – wówczas Microsoft był wyceniany na około 500 mld USD, dziś warte są tyle Amazon i Facebook. Zasadniczą różnicą jest natomiast wskaźnikowy poziom wycen. W momencie pęknięcia tamtej bańki (marzec 2000 r.) standardem były wyceny największych spółek na poziomie 150 razy większym niż zyski, dziś są to wyjątki. Największa spółka technologiczna świata, Apple, ma wskaźnik P/E na poziomie 18. Gdy spojrzymy na dane zagregowane, okaże się, że ówczesna mediana P/E spółek wchodzących w skład Nasdaq Composite wynosiła 79, dziś są około 70 proc. tańsze.
Oczywiście nie można udawać, że problem spółek wycenianych na horrendalne kwoty mimo miliardowych strat nie istnieje – najczęściej wymienianymi przykładami są tu Uber (poza giełdą) i Snap. Wiele osób przecierało oczy, gdy ta druga spółka była przez moment warta ponad sto razy więcej niż jej przychody, ale trudno twierdzić, że inwestorom nie pozostały ślady racjonalności – Snap stał się bardzo szybko najchętniej „shortowanym" podmiotem na giełdzie, a koszt utrzymywania na nim krótkich pozycji wzrósł do historycznych poziomów. Od debiutu stracił 45 proc., Nasdaq wzrósł w tym czasie o 8 proc.
Sektor technologiczny rządzi się swoimi prawami i pewne jest, że w jego obecnej czołówce znajdą się firmy, o których za 20 lat będzie mówiło się tylko w dowcipach i memach, jak obecnie o Yahoo! Nie zmienia to faktu, że niegdysiejszy gigant (w marcu 2000 r. ósma spółka Nasdaq warta 94 mld USD), który nie chciał zapłacić za Facebooka ułamków procentu jego obecnej wartości, a wydawał miliardy na dziesiątki nietrafionych akwizycji, potrzebował tylko jednej (Alibaba), by przez lata kontynuować swoje istnienie. Przed ostatecznym upadkiem Yahoo! wartość należącego do firmy pakietu akcji urosła do ponad 40 mld USD.