W ostatnim czasie do polskich mediów trafiła informacja, że wzrost wynagrodzeń na Węgrzech przekracza 14 proc. w skali roku. Siłą rzeczy wzbudziła ona sensację. Bo przecież u nas dużo się mówi o sile rynku pracy, a płace rosną o „marne" 4–5 proc. rocznie. Ponadto każdy chciałby zarabiać jak najwięcej, więc drążenie węgierskiego sukcesu jest naturalne. Przybliżmy zatem nieco ten fenomen.
Jeszcze pod koniec ubiegłej dekady na Węgrzech nie było tak różowo. Rząd musiał wprowadzić cięcia płac w sferze budżetowej, aby zapewnić sobie pomoc Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Od tamtej pory jednak gospodarka systematycznie notowała poprawę, m.in. znacząco poprawiając pozycję handlową. Już ubiegły rok przyniósł przyspieszenie wzrostu płac, ale dopiero ten to prawdziwa eksplozja. W obydwu zakończonych kwartałach tego roku dynamika wzrostu płac przekroczyła 10 proc., zarówno mierząc całą gospodarkę, jak i sam sektor przemysłowy, gdzie dominuje własność prywatna. Faktem jest, że Węgry bardzo mocno korzystają na ożywieniu gospodarczym w Unii Europejskiej. Znacznie mniejsza gospodarka niż w przypadku Polski nie daje firmom dostatecznego popytu wewnętrznego, zatem muszą się one koncentrować na zagranicznych rynkach zbytu. Ponadto znaczenie międzynarodowych koncernów jest tam relatywnie większe. Stąd znacznie większy udział eksportu w PKB i większa wrażliwość na zmiany koniunktury w Europie Zachodniej. Koniunktura jednak nie tłumaczy zmian w wynagrodzeniach nawet w połowie. Tłumaczy je kalendarz wyborczy.
Pod koniec 2016 r. węgierski rząd zdecydował, że w tym roku płaca minimalna wzrośnie o 15 proc., zaś w 2018 r., kiedy przeprowadzone zostaną wybory parlamentarne, o kolejnych 8 proc. Co więcej, „gwarantowana płaca minimalna" przysługująca wykwalifikowanym pracownikom rośnie odpowiednio aż o 25 i 12 proc. Do tego dochodzą podwyżki płac w sferze budżetowej i spółkach rządowych. Sektor prywatny wobec dobrej koniunktury w zasadzie nie ma wyboru i musi konkurować z publicznym, a płynące zamówienia sprawiają, że zatrudnienie rośnie mimo tak drastycznego podniesienia płacy minimalnej.
Węgierski rząd niewątpliwie odtrąbi sukces, zresztą związki zawodowe już to zrobiły. W tej sytuacji łatwo dojść do wniosku, że płace w gospodarce zależą od rządu, skoro bowiem podnosi je w kontrolowanej przez siebie sferze oraz narzuca biznesowi wyższą płacę minimalną, a ten nadal ma się dobrze, to najwyraźniej jest to jedyna droga do szybkiego wzrostu płac. Taki tok rozumowania może się okazać dla Węgrów bardzo zwodniczy.
Patrząc przez pryzmat ostatnich 10 lat węgierski przemysł zwiększał swoją wydajność w tempie około 5,5 proc. rocznie. W tym samym czasie jednak płace rosły średnio o ponad 7 proc. rocznie. Zatem w dużej mierze w wyniku ostatnich tendencji płacowych firmy w tym czasie stały się mniej konkurencyjne. Tymczasem w Polsce wydajność rosła o ponad 3 punkty procentowe szybciej niż płace, a w Niemczech o ponad 4 punkty! Oczywiście istotny jest też punkt wyjścia, np. Niemcy w połowie poprzedniej dekady zmagały się z brakiem konkurencyjności, także jej wzrost był dla gospodarki bardzo potrzebny, choć zapewne doszła ona do punktu, gdzie wyższy wzrost wynagrodzeń byłby uzasadniony.