Kilka treściwych zdań. Krótki atak. Tak dawny bankowiec, a dziś polityk, ucina możliwość dyskusji na temat Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Czy na pewno bankowego? Raczej chciałoby się rzec: „skokowego"... Przez kilka lat trwała bitwa o to, aby gwarancjami BFG objęto także klientów spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych. Równolegle z pracami ustawodawczymi, które miały doprowadzić do rozciągnięcia nadzoru finansowego nad bytami, które działają jak banki, ale udają kogoś innego. Sukces jest, choć mocno okraszony chichotem przewrotnej skuteczności. Nadzór działa, więc kolejne SKOK-i padają i chwieją się. Gwarancje działają, co oznacza, że klienci kas nie mogą narzekać i otrzymują wypłaty z BFG. A co jest nie tak? Z wypowiedzi ministra wynika, że bankowcy uderzyli w stół na tyle niefortunnie, że należało im przypomnieć dawne grzeszki. Po raz kolejny wraca temat kredytów denominowanych w walutach, które zaczynają przypominać nożyce, podskakujące przy stole dyskusyjnym przy każdej możliwej okazji. I widać wyraźnie, że skoro jest to temat nierozwiązywalny politycznie, będzie świetnym narzędziem do odbijania piłeczki, gdy swoje postulaty zgłosi środowisko finansowe. Nie zamierzam bronić środowiska bankowego. Dziś „banksterzy" muszą odbudowywać swój wizerunek, bo w pewnym sensie sami sobie na niego zapracowali. Ale główny minister od gospodarki przypomina trochę palacza, który dwa tygodnie temu rzucił nałogowe palenie. Jest bardziej ortodoksyjny w swych poglądach niż niepalący od zawsze, choć przecież jeszcze niedawno sam był palaczem. A jaki tu związek z podatkami? Całkiem prosty. W podatkach zawsze dociska się śrubę tym, którzy mogą jeszcze coś zapłacić. A później ich pieniądze transferuje się do tych, co albo nie mogą, albo udają, że nie mogą. Tu będzie podobnie. Klienci SKOK-ów dostaną pieniądze, ale wytransferowane z kieszeni klientów bankowych. Pośrednio, w opłatach pobieranych przez banki. Więc będzie okazja, by powiedzieć, że banki są znów winne wszystkiemu...