Prowadziła kolumnę „Fair Game". O to właśnie chodzi na rynku: by gra toczyła się fair, zgodnie z zasadami. Są nimi regulacje prawne i dobre obyczaje, często ujęte w postać dobrych praktyk. Morgenson wspierała swoim piórem obyczajowość rynku. Kolekcjonuje Nagrody Pulitzera. Wysoko ceni kartkę świąteczną sprzed lat: „Dziękuję za pisanie prawdy". Też chciałbym taką dostać...
Odeszła niedaleko, do „Wall Street Journal". Ostatnim tekstem w „NYT" oddała pożegnalną salwę ku chwale fair game. Zwróciła uwagę, że przecież następuje na rynku poprawa. Przytoczyła wspomnienie Nell Minow, autorytetu corporate governance, jak to kiedyś O.J. Simpson zasiadał w pięciu radach dyrektorów (a w Infinity Broadcasting przewodniczył komitetowi audytu), a szefem komitetu wynagrodzeń w pewnej radzie był... ojciec prezesa zarządu.
O.J. Simpson to postać szczególna, dla mnie odrażająca. Gwiazdor futbolu amerykańskiego wywinął się od zarzutów o zabójstwo byłej żony i jej znajomego, ponieważ przysięgłych dobrano pod kątem sprzyjającego mu koloru skóry. I tak później trafił do więzienia, chociaż z innego powodu. Nie ma, nie było w polskich radach nikogo, kogo można do niego przyrównać. Natomiast tatuś w radzie jest w polskich spółkach często spotykany. Podobnie jak żona prezesa (w giełdowym slangu „Madame") i jego dalsi krewni. Nie tak dawno zszedł z giełdy Farmacol, w którym radę nadzorczą na lata opanowali członkowie rodziny Olszewskich, posiadającej znaczny pakiet akcji. Nikt przeciw temu nie zaprotestował, żaden inwestor instytucjonalny... Nie ma u nas fair game.
Wyjaśniał mi pewien inwestor większościowy, że przecież on powinien mieć w radzie nadzorczej kogoś, komu ufa. Nie przyjął do wiadomości, że chodzi o to, by zaufanie mógł pokładać w radzie akcjonariat spółki, nie jej prezes, któremu rada ma patrzeć na ręce. – Ależ to moja spółka! – protestował. – Moja spółka, moje pieniądze, moja żona.
Ta ostatnia to może i owszem, lecz spółka należy do akcjonariuszy, a jej pieniądze – do niej.