OKIEM HISTORYKA
Po upadku Napoleona utworzono Królestwo Polskie, w pełni zależne od Rosji; na króla koronował się car Aleksander i to z myślą o nim powstał hymn „Boże, coś Polskę". Ks. Drucki-Lubecki zręcznie reformował gospodarkę, nastroje były niezłe, marzenie o Niepodległej zdawało się wyjechać na wakacje. Do powstania doszło przypadkiem: nocą 29 XI 1830 r. grupa zapaleńców dokonała nieudolnego zamachu na ks. Konstantego. Spalono też browar na Solcu. Na czele ruchawki usiłowano postawić generałów, a który odmówił, miał pogrzeb. Aż sprawa zrobiła się poważna, wyprowadzono z koszar bitne pułki, stoczono z rosyjskim wojskiem krwawe bitwy. Gdyby powstanie miało wodza, przed jego upadkiem można byłoby wygrać jedną czy drugą kampanię – ale nie miało. Powiadał Napoleon: „Armia baranów dowodzona przez lwa jest więcej warta niż armia lwów dowodzona przez barana". A w 1863 nie było już żadnej armii, „poszli nasi w bój bez broni".
OKIEM INWESTORA
Po kongresie wiedeńskim nasi uważali, że przeżywają bessę, ale prawdziwa bessa miała dopiero nadejść. Większość naszych aktywów przypadła Rosji, która w oparciu o nie utworzyła spółkę w pełni od siebie zależną. Tytularnie na jej czele stał sam rosyjski prezes, ale przysłał nam tu mniej rozgarniętego brata, Konstantego. Nawiasem: warto wiedzieć, że to Konstanty wymyślił modną w naszych czasach formację „trupa w szafie" (skeleton in the cupboard) – szafie wynoszonej gdzieś daleko. Opisał to Juliusz Słowacki, wieszcz, ale rozgarnięty w finansach i zdolny inwestor: „Kordian", akt III, scena IX.
Z analizy technicznej, uwzględniającej wydarzenia na europejskich rynkach, od Grecji po Francję i Belgię, analitycy wywiedli, że czas sprzyja lokalnym inwestorom. Listopadową nocą gromadka leszczy wszczęła przygotowania do wielkiej oferty publicznej dla odbudowy Firmy. Nie było planu działania. Nie było dostatecznej promocji oferty na obcych rynkach. Nie pozyskano dla niej underwritera. Ani zagranicznych inwestorów gotowych objąć akcje. Jak zwykle, brakło rodzimego kapitału, który mógłby wesprzeć zapisy na akcje. Spółka w organizacji, zalążek przyszłej Firmy, nie miała sprawnego zarządu, menedżerów zmieniano bez końca, niektórzy jawnie działali wbrew powodzeniu oferty. Zdradzieckie mordy.
Zabrakło też wyobraźni. Rosja była na fali, systematycznie rozsiadała się na ogromnych połaciach Europy i Azji. Pamięć o Kozakach w Paryżu mroziła europejskich inwestorów. Nikt nie miał ochoty wesprzeć leszczy. Nasi składali błędne i chaotyczne zlecenia, oferty publicznej nie udało się domknąć, szanse na restytucję Firmy znowu zostały zdematerializowane, na ich ziszczenie się trzeba było czekać jeszcze blisko 90 lat. Tymczasem nasi przenieśli się na zagraniczne rynki, głównie do Paryża. Tu jeszcze nie słyszano o kolejach żelaznych, tam poeta Słowacki udanie w nie inwestował. Zuch.
Lecz leszcze mają to do siebie, że nie spuszczają z tonu. Pokolenie później (1863 r.) znowu podjęli, wbrew wszelkim okolicznościom, próbę kolejną uplasowania na rynku oferty publicznej dla odbudowy Firmy. Oferty niefortunnej i nieprzemyślanej. Owszem, ówczesny inwestor strategiczny zamierzał skorzystać z prawa poboru, ale chodziło mu o pobór rekruta. Nie było underwritera, ssania na akcje, nastroju do inwestowania, a potencjalni akcjonariusze byli podzieleni między dwa obozy: skłonnych do subskrypcji, zwanych czerwonymi, i zrazu nieskłonnych – białych. Ani jedni, ani drudzy nie mieli kapitału. Największym osiągnięciem rodzimych inwestorów było podjęcie, zresztą nieudanej, próby przejęcia Płocka. Teraz, kto ma władzę, od razu sięga po Płock. Udanie.