W przypadku Tesli w przewidywalnej przyszłości dwie rzeczy wydają się pewne. Po pierwsze, to że następny kwartał znów zakończy stratą. Po drugie, że za jakiś czas poprosi rynek o pieniądze, bo te, które wcześniej dostała od inwestorów, właśnie się kończą.
– Powinieneś zadać sobie pytanie, co stanie się szybciej: Elon Musk poleci na Marsa rakietą wyprodukowaną przez SpaceX czy Tesla wreszcie będzie na czarno (będzie miała zyski – przyp. autora) – takie zdanie znalazło się w nocie sporządzonej przez Francka Schwopego, analityka niemieckiego banku Nord/LB.
To, co napisał Schwope, nieźle oddaje sytuację Tesli, producenta samochodów elektrycznych. Olbrzymia, większa od prognozowanej, strata w III kwartale i opóźnienia w produkcji nowego modelu samochodu Tesla Model 3 zostały PR-owo przykryte przez Elona Muska, prezesa spółki. Zapowiedział on kolejną wersję sportowego auta Readster oraz rozpoczęcie produkcji elektrycznego samochodu ciężarowego Tesla Semi. Rzec można stosowana przez wiele spółek – w tym także notowanych na giełdzie w Warszawie – ucieczka do przodu przed bieżącymi, wcale nie małymi problemami.
Gdy w maju 2016 r. Elon Musk ogłosił zamiar produkcji Trójki, zapowiadał, że w 2017 r. firma dostarczy od 100 tys. do 200 tys. takich aut. Tesla wiosną zapowiadała, że w końcu roku będzie w stanie produkować 5 tys. samochodów Model 3 tygodniowo. Plan wziął w łeb, gdy się okazało, że zamiast obiecywanych w III kwartale 1,5 tys. „trójek" wyprodukowała jedynie 222. Teraz jest mowa o tym, że zdolności produkcyjne na poziomie 5 tys. „trójek" tygodniowo zostaną osiągnięte w I kwartale 2018 r., czyli około trzech miesięcy później niż zapowiadano wcześniej.
W marcu na łamach „Parkietu" pisałem, że Tesla, choć od 2010 r. jej akcje są notowane na NYSE, nadal zachowuje się jak startup i ochoczo sięga do kieszeni inwestorów, by znaleźć pieniądze na zakończenie projektów, o których niewiele wcześniej mówiła, że już dodatkowego finansowania nie potrzebują. Od tego czasu Tesla nie wydoroślała.