Zupełną nowością dla rynku będą raporty niefinansowe. Inwestorzy mogą za nie zapłacić na kilka sposobów. Sam koszt sporządzenia raportów nie będzie istotny, ale należy się spodziewać, że nie wszystkie spośród objętych tym wymogiem spółek będą mogły napisać o sobie dobrze. W takiej sytuacji powstanie problem dokonania trudnego wyboru pomiędzy kosztami regulacyjnymi a reputacyjnymi. Jeśli raport będzie przyjazny, ale nieprawdziwy, to grożą za to olbrzymie kary. A jeśli raport będzie prawdziwy, ale nieprzyjazny, to może się okazać, że dostawcy lub odbiorcy będą musieli ograniczyć lub zakończyć współpracę.
Ponadto inwestorzy poniosą koszty wdrażania MiFID II, co jest olbrzymim wyzwaniem dla największych rynków unijnych, a co dopiero dla małych. Dodatkowym uatrakcyjnieniem sytuacji będzie dualizm regulacyjny, tj. równoległe obowiązywanie polskich przepisów i unijnych rozporządzeń. Należy przy tym podkreślić, że KNF opublikowała stanowisko w miarę jasno wskazujące, jak sobie z tym radzić. Wprawdzie zrzędy będą zrzędzić, że na ostatnią chwilę, że „stanowisko" nie jest źródłem prawa (zwłaszcza jeśli nie jest przez nikogo podpisane), tym bardziej że sama KNF jasno ostrzega, iż „w odniesieniu do beneficjentów usług świadczonych przez instytucje finansowe zasadnym byłoby przyjęcie przez te instytucje założenia, że powoływanie się na brak implementacji dyrektywy wobec tych beneficjentów może nie być skuteczne", ale zrzędy już mają taki zrzędliwy charakter.
Może dosyć o regulacjach – warto napisać coś o samym rynku. Już wiemy, że wyśrubowany rekord wartości delistowanych spółek z roku ubiegłego damy radę przebić w bieżącym. Kapitalizacja tylko trzech spółek przygotowanych do delistingu (Synthos, Emperia i Robyg) przekracza wartość ubiegłoroczną i osiągnie prawie 9 mld zł. To świetna wiadomość dla inwestorów, bo na delistingach można zgarnąć sporą premię w stosunku do wyceny rynkowej. Oczywiście znów mogą się pojawić malkontenci wskazujący, że jak się wszyscy zdelistują, to nie będzie rynku, ale tak już jest, że wszystkim się nie dogodzi.
Być może w nowym roku do starego trendu delistingów pojedynczych dojdzie nowy trend delistingu branż. Kiedyś bowiem spółki wchodziły na giełdę branżami, co było podyktowane koniecznością wyrównania szans konkurencyjnych – jeśli jedna spółka z branży zadebiutowała na giełdzie, przez co miała możliwość dostępu do kapitału, to inne musiały pójść za nią, aby nie zostać w tyle. Dziś relacje te mocno się zmieniły, gdyż dostępu do kapitału spółki nie potrzebują (dużo taniej jest finansować się długiem), a obciążenia i ryzyka regulacyjne dramatycznie wzrosły. Dlatego jeśli jedna spółka z branży opuści giełdę, to może się okazać, że inne też będą do tego zmuszone, aby utrzymać konkurencyjność.
Na koniec kilka słów nieco poważniej. Należy się odnieść do dwóch potencjalnych motorów wzrostu rynku w roku bieżącym. Pierwszy z nich to zwyżka indeksów – jeśli ten trend się utrzyma, to powinien zacząć oddziaływać na wyobraźnię wielu potencjalnych inwestorów oraz wielu potencjalnych emitentów. Drugi natomiast to możliwy wzrost inflacji wynikający z dość luźnej polityki pieniężnej i fiskalnej. Jeśli pieniądz znów stanie się drogi, to emitenci będą skazani na finansowanie poprzez emisję akcji, podobnie jak 20 lat temu. Mam nadzieję, że te czynniki wzrostu się zmaterializują, przez co nowy rok przyniesie inwestorom dużo radości, wynikającej nie tylko z realizacji celów inwestycyjnych, ale także z długofalowego rozwoju warszawskiej giełdy!