Reklama
Rozwiń

Za mało dużej mocy

Plany rządu i komercyjnych firm dotyczące budowy sieci ładowarek warto skonfrontować z oczekiwaniami analityków.

Publikacja: 13.02.2018 04:00

6400 punktów ładowania samochodów elektrycznych, które według rządu mają być do 2020 r. efektem ustawy o elektromobilności, na pierwszy rzut oka wygląda nieźle. Bliższe spojrzenie, co w praktyce oznacza ta liczba, pokazuje, że jest to zdecydowanie zbyt mało, zwłaszcza w przypadku liczby szybkich ładowarek.

Jak stwierdzono w komunikacie po posiedzeniu rządu, dzięki ustawie o elektromobilności ma powstać 6 tys. punktów ładowania samochodów elektrycznych (EV) o normalnej mocy (czyli do 22 kW każdy) oraz 400 o dużej mocy (czyli ponad 22 kW). Biorąc pod uwagę, że w Polsce w końcu III kwartału 2017 r. było około 6,6 tys. stacji benzynowych liczba punktów ładowania na pierwszy rzut oka nie wygląda źle. Gdy jednak zajrzymy do zawartego w ustawie słownika pojęć i sprawdzimy, co kryje się pod pojęciem punkt ładowania, to się okaże, że jest to urządzenie umożliwiające ładowania jednego EV. W uproszczeniu można powiedzieć, że jest to gniazdko dostosowane do ładowania baterii auta.

Ta wiadomość chłodzi wstępny entuzjazm. Wypada bowiem średnio 2,6 gniazdka na gminę. A biorąc pod uwagę, że minimalne obowiązki dotyczące liczby punktów ładowania ustawa narzuca tylko gminom zamieszkałym przez co najmniej 100 tys. osób (jest ich niespełna 40 i są to gminy miejskie), w praktyce oznacza, że spore obszary kraju nadal mogą być pozbawione ładowarek publicznych.

Kubeł zimnej wody kryje się w parametrach technicznych punktów. Te o mocy do 22 kW baterię o pojemności 40 kWh, czyli taką jaka zainstalowana jest w Renault ZOE – najpopularniejszy sprzedawany w Europie EV – mogą ładować od zera do pełna w ciągu od 8 godzin (ładowarka 3,7 kW) do 2 godzin (ładowarka 22 kW). To zaś oznacza, że umieszczanie ich na stacjach ładowania zlokalizowanych przy głównych drogach będzie pewnym nieporozumieniem. Ładowarki o normalnej mocy świetnie nadają się do ładowania w nocy baterii auta w przydomowym garażu czy miejscu postojowym, albo za dnia w firmowym, czy publicznym garażu lub miejscu parkingowym w mieście, ale nie na trasie.

Gniazdka o mocy ponad 22kW wygląda zdecydowanie lepiej, ale bateria 40 kWh nadal będzie ładowana od zera do pełna ładowarką o mocy 50 kW mniej więcej godzinę. Zatankowanie samochodu z silnikiem spalinowym trwa wielokrotnie krócej. Stąd za dobry znak należy uznać plan PKN Orlen, który chce budować zlokalizowane przy drogach punkty ładowania nie tylko o mocy 50 kW, ale także o mocy 100 kW. To skróci czas ładowania. Warto jednak pamiętać, że Supercharger Tesli ma moc do 120 kW, w ofercie zaś takich producentów jak ABB są ładowarki o mocy nawet 350 kW. Słabą stroną orlenowskiego pilotażu jest bez wątpienia liczba ładowarek. W komunikacie prasowym jest bowiem mowa o... 23 w latach 2018–2019. Trochę mało, ale to zawsze coś. Wszak to prawie 6 proc. punktów o większej mocy, które planuje rząd.

Reklama
Reklama

Pilotaże Orlenu i podobny ogłoszony wiosną ub.r. przez Lotos to dobry pomysł. Firmy stosunkowo niewiele ryzykują, inwestując w symboliczną liczbą ładowarek, a zyskują doświadczenie i zajmują miejsca w blokach startowych. Jeśli – na co liczy część ekspertów zajmujących się motoryzacją – EV w Polsce wypalą, tak jak wypaliły np. w Norwegii, to zdobyte doświadczenie przyda się w rozbudowie sieci ładowarek. Rozbudowie samodzielnej, albo w konsorcjum np. z producentami samochodów.

Takie konsorcjum stworzyli producenci aut – BMW, Daimler, Ford i grupa Volkswagen – a ich partnerami są sieci stacji benzynowych Tank & Rast, Circle K i OMV. Konsorcjum chce do 2020 r. wybudować 400 stacji ładowania wyposażonych w ładowarki o mocy 350 kW.

Plany rządu i komercyjnych firm dotyczące budowy sieci ładowarek warto skonfrontować z oczekiwaniami analityków. Pomocny może być wydany późną jesienią ub.r. raport Bank of America Merrill Lynch. Analitycy pochylili się nie tylko nad oczekiwanymi potrzebami, ale także nad kosztami budowy sieci w Europie.

Według ich szacunków BofAML w 2020 r. w Europie powinno być około 2,8 mln gniazdek do ładowania EV, z czego 1,9 mln gniazdek „prywatnych", czyli w przydomowych garażach oraz 93 tys. zlokalizowanych na stacjach ładowania położonych przy autostradach i drogach. Liczbę publicznych i quasi-publicznych gniazdek – zarówno tych przy drogach, jak i np. w miastach – szacowna jest za trzy lata na 575 tys. W końcu ub.r. takich gniazdek w Europie było około 150 tys.

Analizując koszty BofAML przywołuje m.in. szacunki German National Platform for Electric Mobility (NPE), które mówią, że między 2015 a 2020 r. koszt instalacji publicznego punktu ładowania o mocy 3,7–11,0 kW (przeznaczony głównie do nocnego ładowania baterii, ewentualnie do ładowania podczas planowanego dłuższego postoju) spadnie z 2,2 tys. euro do 1,7 tys. euro. Z kolei koszt instalacji ładowarki prądu stałego o mocy 50 kW NEP szacuje w 2020 r. na 24 tys. euro wobec 35 tys. w 2015 r.

Zrealizowanie ładowarkowych projekcji BofAML w latach 2018–2020 kosztować będzie 3,8 mld euro. Przyjmując za dobrą monetę obliczenia BofAML można powiedzieć, że zrealizowanie planów polskiego rządu oznacza inwestycje warte 30–35 mln euro, czyli mniej niż 1 proc. ogólnoeuropejskich kosztów. To trochę mało, jak na piąty pod względem liczby zarejestrowanych samochodów kraj w Europie, którego rząd ma ambicje, by po polskich drogach w 2025 r. jeździło milion EV.

Felietony
Informacja poufna po nowemu
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Felietony
Rok rekordów na polskim rynku
Felietony
Gra o wszystko: strategie negocjacyjne
Felietony
GPW zbiera siły przed końcem roku
Felietony
Rynek publiczny, czy prywatny
Felietony
Mogłoby być prościej
Reklama
Reklama