Przez ostatnie trzy tygodnie pisałem o tym, gdzie jesteśmy z polskim rynkiem kapitałowym i dokąd zmierzamy. Dziś pora wreszcie wskazać, jak można to osiągnąć. Dla przypomnienia – najważniejsze zdiagnozowane problemy dotyczyły regulacji, kosztów i wdrażania. Oto moja propozycja rozwiązania problemu regulacji.
Przy dyskusjach o regulacjach najczęściej pojawiają się dwa zaklęcia: „potrzebujemy wymagających regulacji dla ochrony inwestorów" i „takie są przepisy UE, więc nic nie poradzimy". Pierwsze z nich jest bardzo zwodnicze, bo wcale nie jest tak, że im więcej regulacji, tym lepiej dla inwestorów. Można nawet postawić tezę odwrotną – im bardziej wymagające regulacje, tym gorzej dla inwestorów. Brzmi niewiarygodnie? No to po kolei.
Im bardziej wymagające regulacje, tym większe koszty compliance, a więc tym mniejsze zyski dla inwestorów. W przypadku spółek dużych nie jest to problem, ale dla startupów to są poważne pieniądze (warto nadmienić, że na naszym rynku mamy notowanych 159 spółek o kapitalizacji poniżej 1 miliona euro). Im wyższy poziom przejrzystości informacyjnej, tym gorsza pozycja konkurencyjna względem nienotowanych podmiotów, co znów bije w zyski inwestorów. Im wyższe sankcje i im więcej paragrafów umożliwiających nałożenie sankcji, tym mniej zostaje dla inwestorów, bo wpływy z kar idą przecież do budżetu państwa (inicjatywy SEG zmierzające do tego, aby wpływy te trafiały do inwestorów, przypominają rzucanie grochem o ścianę). Wiem, że w tym miejscu najczęściej pojawia się genialna myśl – no to nakładajmy kary na menedżerów jako osoby fizyczne! Ale przecież takie kary muszą znaleźć odzwierciedlenie w wysokości zarobków czy w kosztach polis ubezpieczeniowych, tak czy siak ograniczając zyski inwestorów i jednocześnie powodując transfer menedżerów z największą wyobraźnią do zarządzania spółkami nienotowanymi. A do tego wszystkiego można jeszcze dodać, że nadmiar regulacji poprzez swoją uciążliwość po prostu wypycha wielu inwestorów poza rynek regulowany.
Drugie zaklęcie („wszystkiemu winna UE") jest zwyczajnie nieprawdziwe. Przy wdrażaniu regulacji unijnych wystarczy wykazać się pewną inwencją. Dodam, że była na stole propozycja implementacji MAR, która godziła wymogi unijne z realiami polskiego rynku kapitałowego. Ale przepchnięto implementację MAR w najbardziej drastycznej formie w myśl zasady, że „biznes sobie poradzi". I rzeczywiście biznes radzi sobie doskonale, tłumnie opuszczając giełdę. Już pod koniec ubiegłego roku było wiadomo, że w 2018 r. pobity zostanie wyśrubowany rekord delistingów z roku 2017.
Przełamanie tego „imposybilizmu unijnego" jest jak najbardziej możliwe, można inteligentnie wdrażać standardy unijne. W przypadku MAR można było chociażby wdrożyć dla NewConnect nieco lżejszy reżim przewidziany dla „rynków rozwoju", uprzedzając implementację MiFID II w tym zakresie. W sensie realnym wiele by to nie zmieniło, ale dałoby podmiotom nadzorowanym jakiś komfort, że ktoś się w ogóle nad ich problemami pochylił, a nie bezdusznie skopiował wymogi zupełnie nieprzystające do realiów naszego rynku. A tymczasem zamiast ułatwień tworzy się koszmarki prawne w rodzaju „ustawy o jawności", przewidujące olbrzymie wymogi ujawnień i ograniczenia dla wielu menedżerów spółek giełdowych.