Dość powszechnie powodów korekty upatruje się w wyższych, niż oczekiwano, odczytach wzrostu płac i cen, bo to właśnie w tych obszarach wydaje się być dziś najwięcej ryzyk dla założonego przez rynki na bieżący rok scenariusza relatywnie silnego wzrostu gospodarczego i umiarkowanej, pozostającej pod kontrolą banków centralnych inflacji. Kluczowa w tym kontekście wydaje się sytuacja w USA – pytania o to, dlaczego potencjalnie inflacja może tam zaskoczyć oraz dlaczego stanowi to zagrożenie dla rynków finansowych, są dziś jednymi z najbardziej istotnych. Do tego dochodzą zapowiedzi podwyżek ceł na stal i aluminium sprowadzane do USA. Czy to zapowiedź wojny handlowej?
Inflacja może zaskoczyć ze względu na sytuację w amerykańskiej gospodarce. Ta znajduje się w bardzo długiej fazie (formalnie od połowy 2009 r.) nieprzerwanego wzrostu. W efekcie wchłonięta została już większość nadwyżek pracy, jakie były dostępne na rynku. O ile w czasie kryzysu liczba miejsc pracy spadła o ponad 8 mln, o tyle od czasu wejścia w fazę ekspansji do dziś powstało ich dwukrotnie więcej. W efekcie stopa bezrobocia (obecnie ok. 4 proc.) kształtuje się poniżej poziomów obserwowanych w szczycie poprzedniego cyklu koniunkturalnego. W tej sytuacji można by oczekiwać, że ze względu na brak wolnych zasobów gospodarka amerykańska raczej nie będzie się zbyt szybko rozwijać, a ewentualne stymulowanie popytu będzie się z jednej strony przekładać na wzrost deficytu handlowego, a z drugiej na wzrost cen. Tu dochodzimy do kwestii ekspansywności polityki gospodarczej w USA. Otóż ta pomimo długiej fazy ekspansji utrzymuje nastawienie stymulujące; stopy procentowe wprawdzie od jakiegoś czasu rosną, ale następuje to w bardzo wolnym tempie (ich poziom pozostaje niski), równocześnie polityka fiskalna – w szczególności reforma podatkowa – będzie w nadchodzących kwartałach „podgrzewać" koniunkturę, rodząc obawy jej przegrzania (czego jednym z objawów jest wzrost cen).
Teraz o tym, dlaczego może to być potencjalnie groźne dla rynków finansowych. Powodów jest kilka. Można je zebrać w trzy grupy. Pierwsza grupa odnosi się bezpośrednio do atrakcyjności inwestowania w akcje, druga do kwestii technologicznych, a trzecia ma kontekst makroekonomiczny. Zaczynając od pierwszej grupy, po pierwsze, wyższa od oczekiwań inflacja to wyższe stopy procentowe, co z kolei oznaczałoby wzrost kosztów finansowania firm uderzający w ich zyski. Po drugie, wyższe niż obecnie zakładane stopy w przyszłości to niższa dzisiejsza wartość przyszłych zysków, a tym samym wartość przedsiębiorstwa (na takiej metodologii opierają się wyceny fundamentalne firm). Po trzecie, wreszcie jeśli wraz z inflacją wzrośnie oprocentowanie oferowane przez emitujących obligacje, to wzrośnie też ich relatywna atrakcyjność względem akcji, szczególnie biorąc pod uwagę dwa wcześniejsze punkty.
W drugiej grupie czynników chodzi o rosnące wykorzystanie technologii na rynkach finansowych, w szczególności w zawieraniu transakcji. W dzisiejszym świecie za dużą częścią z nich stoją algorytmy komputerowe, cały czas wyszukujące okazji do kupna i sprzedaży. Algorytmy te mają zapisane określone wzorce zachowań. Jeśli jeden z nich przewiduje np., że wzrost rentowności obligacji amerykańskich powyżej określonego poziomu ma stanowić sygnał zmiany trendu na rynku (przejście w długotrwałą fazę spadków), to może zadziałać to jak samospełniająca się przepowiednia.
Trzecia wreszcie grupa czynników odnosi się do aspektów makroekonomicznych. Otóż wyższe stopy procentowe w USA mogą przełożyć się na sferę realną. Nie tylko w USA. Pompowanie przez lata taniego pieniądza w globalną gospodarkę doprowadziło do nadmuchania większych i mniejszych baniek. Historia pokazuje, że im więcej podwyżek stóp skumulowanych jest w krótszym czasie, tym ryzyko ich pękania większe. I choć nie wydaje się, byśmy na świecie mieli dziś bańkę na miarę tej z amerykańskiego rynku nieruchomości (w 2007–2008 r.), to nawet pękanie tych mniejszych przy rekordowo wysokim poziomie globalnego zadłużenia może okazać się bolesne. Jednym z potencjalnych źródeł napięć może się okazać dolarowe zadłużenie firm poza USA. W wielu krajach „tani" dolar (niskie stopy + długie okresy osłabiania się) skłonił firmy do zadłużania się w tej walucie (skala takiego zadłużenia wzrosła z ok. 6 bilionów dolarów w 2009 r. do 11 bilionów obecnie). Teraz wzrost stóp procentowych stanowi dla nich wyzwanie, a dla części – przy szybszych i większych podwyżkach – może okazać się nie do udźwignięcia, zwłaszcza jeśli towarzyszyłoby im gwałtowne umocnienie się dolara.