OKIEM HISTORYKA
Koniec wojny jeszcze był odległy, ale od konferencji mocarstw w Teheranie (1943) los Polski zdawał się jasny: przydzielono ją radzieckiej strefie wpływów, co w praktyce oznaczało dominację. Ubytek sporych terytoriów na wschodzie rekompensowano nabytkami na zachodzie. Churchill piał z zachwytu, ileż to milionów Niemców dzielna Armia Czerwona już zabiła, ile milionów jeszcze ubije, co stworzy miejsce dla ich przesiedleń z Polski, Czech i Węgier („nastąpi wymiecenie na czysto"). Lecz opór Zachodu wobec uznania granicy na Odrze i Nysie za ostateczną pchał nas w łapy niedźwiedzia – gwaranta nowego porządku. Początki były koszmarne, ale z czasem Polakom udało się uzyskać nieco więcej, niż wynikało to z globalnego układu sił. Odegrali też rolę w przezwyciężeniu tego układu.
OKIEM INWESTORA
Formacja Polski w ruinie pojawiała się w dziejach kilkakroć, po raz ostatni w latach 1944–1945, (a siedem dekad później jako złośliwy fejk). Ambitne plany przeprowadzenia oferty publicznej gwarantowanej przez wielkich inwestorów Zachodu i Wschodu okazały się zupełnie nierealne. Na naszych aktywach zawiązano spółkę z (bardzo!) ograniczoną odpowiedzialnością. Rolę podmiotu dominującego przejęło ościenne mocarstwo. Stosunki z nim zostały objęte mrocznymi kowenantami. Szeptano o transfer pricing. Niebawem ukształtowała się złowroga formacja sierpa i młota. Zrazu zamierzano ją dyskretnie schować, lecz wkrótce ujawniła swoje cechy.
Firmie przyszło rozwijać działalność na bardzo zniszczonych fundamentach. Brakowało środków trwałych, a potem to już wszystkiego. Dotkliwy okazał się zwłaszcza niedostatek corporate governance. Wiele kluczowych decyzji podejmował podmiot dominujący, czasem bez naszego udziału. Na przykład kiedy amerykański sekretarz stanu George Marshall wystąpił z planem dokapitalizowania Firmy, jego ofertę wbrew rodzimym interesom, pod naciskiem, odrzucono. Podobnie jak obecnie, hodowano kult własności państwowej i zaciekle zwalczano prywatną. Podobnie jak obecnie, toczono bitwę o handel: wówczas nie chodziło o to, by sklepy zamykać w niedzielę, lecz by prywatne zamykać w ogóle. Przyjdzie i na to czas.
Na przekór rozlicznym trudnościom Firma nawet odnosiła pewne sukcesy produkcyjne, natomiast z czasem coraz bardziej dawał się we znaki brak kompetentnego dyrektora finansowego. Nie stosowano więc rachunku ekonomicznego. Na papierze normy przekraczano, straty przemilczano, zyski rosły. Raporty roczne (nawet pięcioletnie) tchnęły optymizmem, ale brak opinii niezależnego biegłego rewidenta podważał ich wiarygodność. Nikt nie wyliczał przepływów pieniężnych, ponoć uparcie zmierzających na Wschód (tam zaś twierdzono, że jest na odwrót).
Niepokojąco rosło zadłużenie, wewnętrzne i zagraniczne. Obsługiwano je nieregularnie. Zamiast kupować głosy metodą 500+, liczono je tak zręcznie, by wychodziło 99+. Tak było nawet taniej. Podejmowano wielkie inwestycje finansowane kredytami; ponoć miały się one spłacać same, ale takiego patentu ostatecznie nie udało się wynaleźć. Kredytami podsycano także rosnące aspiracje konsumenckie. Poważnym zagrożeniem dla ciągłości systemu okazały się strajki pracownicze, prowadzące do powstania wolnych związków zawodowych. Na koniec doszło do wojny komuszej, będącej współczesną kopią wojny kokoszej. Jak Reagan przerwał dostawy paszy dla drobiu, nasze kokoszki zdechły.