Styczeń przyniósł na rynkach akcji (szczególnie w USA) potężne zwyżki indeksów. Wyglądało to jak jakaś panika kupna. Sam wtedy w swoimi komentarzu 23 stycznia pisałem caveat emptor (niech kupujący się strzeże). I rzeczywiście: w lutym indeksy w USA straciły po około 10 procent, wracając do linii trendu wzrostowego i dotykając średniej 200-sesyjnej.
Potem, do połowy lutego, na Wall Street trwało gorączkowe odrabianie strat. Wyglądało to tak, jakby wrócił obłęd ze stycznia, kiedy to indeksy tylko rosły. Po święcie (19.02 – Dzień Prezydenta) strach powrócił. Od piątku 16.02 cztery razy z rzędu powtórzył się ten sam scenariusz – mocny początek sesji, ale słaby jej koniec.
Wydawało się jednak, że w piątek 23.02 wszystko się zmieniło. Półroczny raport Fedu nt. polityki monetarnej pokazywał, że bank centralny USA najpewniej nie będzie się spieszyć z podnoszeniem stóp. Indeksy przez dwa dni zyskały ponad 2,5 proc. Czekano z nadzieją na to, co powie w Kongresie Jerome Powell, nowy szef Fedu (podczas cyklicznego wystąpienia przed komisjami Izby Reprezentantów i Senatu).
Okazało się, że powiedział w zasadzie to, co wcześniej mówiła Yellen. Gospodarka rozwija się stosunkowo szybko, inflacja będzie utrzymywała się w okolicach 2 proc., rynek pracy jest bardzo mocny. Stopy będą podnoszone stopniowo (nie sprecyzował, co to znaczy). Zasygnalizował jednak, że zmienność na giełdach niczego w sprawie ścieżki normalizacji polityki monetarnej nie zmienia.
Te wypowiedzi zapoczątkowały trzydniowy zjazd indeksów, wymazujący z nadmiarem poprzednie zwyżki. Pogłębiło wyprzedaż to, że Donald Trump zapowiedział wprowadzenie ostrych ceł na aluminium i stal. Wojna handlowa rynkom spodobać się nie mogła.