Od zawsze byłem zwolennikiem podnoszenia poziomu jawności życia gospodarczego, a w szczególności zmniejszania luki informacyjnej pomiędzy spółkami notowanymi a nienotowanymi. Dodatkowo wskazywałem, że niegiełdowe spółki Skarbu Państwa (mające 38 milionów quasi-akcjonariuszy) powinny podlegać przynajmniej takim samym wymogom przejrzystości jak spółki notowane (gdzie te wymogi rozpoczynają się od zaoferowania akcji 150 osobom). Powinienem być zatem zachwycony projektem ustawy o jawności życia publicznego, której proces legislacyjny toczy się od kilku miesięcy, ale – niestety – jestem nim zatrwożony.
Trwoga moja wynika nie z konieczności tworzenia wymaganych projektem ustawy kodeksów antykorupcyjnych, zbierania podpisów i przeszkolenia wszystkich pracowników, wpisania stosownych klauzul do nowych (i prawdopodobnie też zawartych wcześniej) umów. Moim zdaniem można to zrobić mniejszym nakładem sił i środków, przy mniejszym zużyciu papieru, ale przedsiębiorcy jakoś sobie z tym poradzą, zwłaszcza, że wymóg ten dotyczy spółek stosunkowo dużych – zatrudniających powyżej 50 pracowników (taki program 50+).
Nie wynika też z tego, że projekt przewiduje konieczność zapewnienia sygnaliście (w rozumieniu ustawy jest to pracownik, który poinformuje prokuraturę o podejrzeniu zaistnienia przestępstwa korupcyjnego i otrzyma od prokuratora status sygnalisty) zatrudnienia (na niepogorszonych warunkach) do końca wszczętego z jego sygnału postępowania i jeszcze rok dłużej. Wprawdzie ten wymóg dotyczy wszystkich przedsiębiorców bez wyjątku, a w przypadku najmniejszych firm nawet tylko jeden etat przeznaczony na bieżącą współpracę z CBA może być obciążeniem przekraczającym możliwości finansowe, ale w skali kraju powinniśmy jakoś podołać. Chyba że będzie nadmiar chętnych aspirujących do tej uprzywilejowanej kasty osób z gwarantowanym zatrudnieniem i wynagrodzeniem, gdyż taka konstrukcja przepisu szczególnie zachęcać będzie do współpracy dwa rodzaje pracowników: zagrożonych zwolnieniem oraz wysoko uposażonych. Kombinacją tych dwóch czynników jest prezes spółki pod koniec kadencji obawiający się, że na kolejną nie zostanie wybrany. Zakładam jednak, że jeśli któregoś dnia się okaże, że pracownicy nie są w stanie zarobić na sygnalistów, to następnej nocy przyjęta zostanie stosowna zmiana przepisów.
To z czego w takim razie moja trwoga wynika? Otóż z przepisów dotyczących tzw. spółek zobowiązanych, które w założeniu miały odnosić się to podmiotów państwowych i samorządowych, ale w praktyce będą dotyczyć spółek, w których udział Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego względnie „państwowej lub samorządowej osoby prawnej" przekracza 20 proc. Przy czym warto dodać, że podobny próg „kontroli" został przyjęty przy powiązaniach kapitałowych. Czyli spółką zobowiązaną ma być też „każdy podmiot, w którym inna spółka zobowiązana ma co najmniej 20 proc." udziałów lub akcji.