Od kilkudziesięciu miesięcy pojawiają się na rynku coraz to nowe regulacje konkurujące ze sobą poziomem niedookreśloności i wysokości sankcji. Nad spółkami wisi miecz, który w każdej chwili może obciąć im głowę. Inwestorzy i emitenci zadają sobie pytania, czy, kiedy i ile przyjdzie im za to zapłacić.
O ile uczestnicy rynku akcji akceptują ryzyko (wszak po drugiej stronie tego medalu jest zysk), o tyle nie tolerują niepewności, bo nią nie potrafią zarządzać. Taki stan jest brzemienny w skutki – wystarczy przypomnieć, że w ubiegłym roku rynek opuściło aż 20 spółek. Dlatego tak ważne jest przekształcenie niepewności w ryzyko, czyli ukonkretnienie zagrożenia, tak aby było ono bardziej mierzalne i przewidywalne.
W odniesieniu np. do MAR to ukonkretnienie może przebiegać na kilku poziomach: samej regulacji (w tym obszarze zdecydowanie się to nie udało), jej implementacji do krajowego porządku prawnego (tu, niestety, regulacja unijna została przepisana praktycznie słowo w słowo, bez uwzględnienia specyfiki rynku krajowego i postulatów SEG z tym związanych), interpretacji unijnego organu nadzoru ESMA (tu jest trochę lepiej, choć w wielu przypadkach wyjaśnienia są napisane jeszcze bardziej mętnym językiem niż sam przepis, a zdarzają się też sytuacje, w których interpretacja jest sprzeczna z przepisem) i wreszcie interpretacji naszego krajowego nadzorcy.
Z kolei interpretacja krajowego nadzorcy może mieć formę uprzednią (edukacja, Q&A, „listy pasterskie") lub następczą (nakładanie sankcji w wyniku stwierdzonych naruszeń przepisów). Niestety, obarczenie nadzorcy koniecznością egzekwowania coraz większej liczby coraz bardziej rozbudowanych regulacji spowodowało przejście w tryb nadzoru korespondencyjnego, tj. zbierania od emitentów informacji o stanie wdrożenia poszczególnych regulacji (dotychczas MAR i ustawy o biegłych rewidentach). W konsekwencji nadzorca sam stał się zakładnikiem zebranych informacji i w najbardziej rażących przypadkach musi podjąć stosowne działania. Czyli w praktyce będziemy mieli do czynienia z interpretacją przez egzekucję.
Rynek zatem się zastanawia, czy są postępowania, czego dotyczą, kiedy się skończą i ile będą kosztować inwestorów. Bo przecież każda kara nałożona na emitenta czy na członków władz w taki czy inny sposób zostanie przerzucona na inwestorów. A że wpływy z sankcji trafiają do budżetu państwa (propozycje SEG, aby środki te były przeznaczane np. na fundusz rekompensat dla inwestorów, jakoś nie znajdowały zrozumienia i poparcia), to sankcje są w praktyce pewnym dodatkowym obciążeniem podatkowym uczestników rynku kapitałowego.