Rozpoczęta przez prezydenta USA Donalda Trumpa ofensywa na froncie wymiany handlowej USA – reszta świata na razie rodzi niewielkie negatywne reakcje na rynkach rozwiniętych. Owszem, mocno spadały indeksy w Chinach, ale Wall Street reagowała bardzo ospale. Na przykład Nasdaq trzymał się ciągle blisko rekordowego poziomu.
Jak widać, tak naprawdę gracze nie wierzyli (czas przeszły, bo sytuacja jest bardzo dynamiczna) w to, że rozpocznie się prawdziwa wojna handlowa. Traktowali działania Trumpa i Chin jako pokerowe zagrywki, które mają zakończyć się porozumieniem. Gdyby inwestorzy wierzyli w prawdziwą wojnę handlową to giełdy na całym świecie wpadłyby w prawdziwą panikę.
Problem w tym, że (jak piszę od wielu tygodni) takie zachowanie Wall Street ośmiela Trumpa do coraz bardziej groźnych działań, które w końcu mogą się zakończyć dla rynków i dla świata bardzo źle.
Na razie Trump jest pewny swojej przewagi, a wielu analityków i komentatorów w tym przekonaniu go umacnia. Na pozór rzeczywiście tak jest, jeśli skupi się uwagę na froncie USA – Chiny. A przecież to niejedyny konflikt handlowy, który rozkręca prezydent USA.
Wytoczył również działa przeciwko sojusznikom. Na razie na bardzo małą skalę (cła na stal, aluminium), ale skoro Unia Europejska odpowiedziała swoimi cłami to najpewniej USA postąpią tak jak w przypadku Chin – poszerzą zakres produktów objętych cłami.