W ostatnim czasie debatę publiczną zdominowały rozważania, czy stać nas na znaczny wzrost wydatków publicznych, okraszony mianem „piątki Kaczyńskiego". Z jednej strony mamy głosy, iż doprowadzi to do zepsucia finansów publicznych, zwolennicy przekonują, że jesteśmy w momencie, gdy na taką stymulację możemy sobie pozwolić. Ile kosztuje nas „piątka" i czy faktycznie nas stać?
Najbardziej kosztowne elementy programu to rozszerzenie programu 500+ na każde dziecko oraz dodatkowe świadczenie emerytalne. Łącznie koszty ekspansji to ponad 40 mld zł rocznie, a zatem blisko 2 proc. produktu krajowego. Niestety zazwyczaj dyskusja o tym, czy „nas stać" sprowadza się do tego, czy w 2020 roku deficyt sektora przekroczy 3 proc. PKB. Jest spora szansa, że nie przekroczy, ponieważ wzrost gospodarczy utrzyma się na solidnym poziomie, ale to absolutnie nie powinno być w tej dyskusji przesądzające. Polityka gospodarcza powinna być rozpatrywana w znacznie szerszym kontekście i przede wszystkim w dłuższym horyzoncie.
Zacznijmy od próby oszacowania dodatkowych kosztów, ponieważ są one nie tylko dodatkowymi wydatkami lub mniejszymi wpływami. Dyscyplina fiskalna w połączeniu z przewidywalną polityką pieniężną w okresie kilku ostatnich lat pozwoliła na znaczące ograniczenie kosztu obsługi długu i jest oczywistym, iż zwrot w tej materii będzie wiązać się z dodatkowymi kosztami. Najprościej dodatkowy koszt ekspansji jesteśmy w stanie wycenić przy pomocy rynku obligacji. Inwestorzy, widząc większą podaż, oczekują dodatkowej premii, którą można zmierzyć np. za pomocą różnicy względem oprocentowania niemieckich obligacji. Wybrałem obligacje pięcioletnie, ponieważ ich zapadalność jest zbliżona do średniej dla całego długu. Różnica pomiędzy rentownością polskich a niemieckich obligacji pięcioletnich wzrosła w ostatnim czasie o około 15 pkt baz. Przeliczając to przez cały dług sektora finansów publicznych, oznacza to wzrost kosztów odsetkowych o około 1,5 mld zł rocznie. Oczywiście szacunek ten bazuje na wielu uproszczeniach. Przede wszystkim nie możemy mieć pewności, że wzrost różnicy oprocentowania na niekorzyść polskiego długu to jedynie efekt wyceny wzrostu oczekiwanego deficytu i długu w Polsce. Co więcej, to nie jest tak, że cały dług publiczny będzie rolowany w tym roku, a premia względem niemieckich obligacji będzie się zmieniać w czasie. Jednak wydaje się, że nie chodzi o bardzo szczegółowy szacunek, a rząd wielkości. Dla wielu osób dodatkowy koszt odsetek rzędu 1,5 mld zł rocznie postawi wydatki wielkości 40 mld zł w nieco innym świetle.
Mogło jednak być znacznie gorzej. Obecnie rentowność obligacji pięcioletnich to około 2,2 proc., podczas gdy dla RPA to 7,25 proc., dla Meksyku 7,8 proc., zaś dla Brazylii 8,6 proc. Faktem jest, że w krajach tych notujemy wyższą inflację, w okolicach 4 proc., jednak nawet po uwzględnieniu tego faktu, rentowności są tam średnio o 3,4 pkt proc. wyższe niż w Polsce. To bardzo dużo, oznaczałoby to wzrost rocznych wydatków na obsługę długu o około 35 mld zł rocznie, a zatem wydalibyśmy tylko na odsetki niemal tyle, ile kosztować ma niemal cała „piątka"! Proszę zwrócić uwagę, że nie przytaczam tu takich krajów jak Turcja czy Argentyna. Niektóre parametry makroekonomiczne tych w przytoczonej trójce są nawet lepsze niż w przypadku Polski. Skąd zatem tak duża różnica w premii oczekiwanej przez inwestorów? Polsce udało się uzyskać i co najważniejsze, utrzymać stabilność makroekonomiczną przez dłuższy okres, a to zaowocowało zaufaniem, wzmocnionym dodatkowo obecnością w UE. Na takie zaufanie pracuje się długo i – szczęśliwe dla nas, wbrew powiedzeniu na rynku – nie traci się go z dnia na dzień.
Tyle w kwestii kosztów. Drugą kwestią jest samo wykorzystanie środków zarówno pod kątem wpływu na cykl koniunkturalny, jak i efektywności wykorzystania środków. Z pierwszą kwestią większość ekonomistów poradzi sobie dość szybko. Nawet zakładając, że autorem polityki gospodarczej rządu jest zwolennik jednej ze szkół pochwalającej interwencjonizm polityki w cykl, np. neokeynesista, raczej nie zdecydowałby się on na interwencję właśnie teraz, kiedy naprawdę trudno powiedzieć, że zbyt niska konsumpcja jest barierą dla wzrostu gospodarczego w Polsce. Cel wykorzystania środków to kwestia bardziej dyskusyjna, ponieważ nie można rozpatrywać jej jedynie w aspektach ekonomicznych. Faktem jest, że stymulacja fiskalna działa krótkoterminowo i po wygaśnięciu jej wpływu wzrost w Polsce spowolni, zapewne poniżej 3 proc. To, co jest nam potrzebne, to wzrost stopy inwestycji i aktywności zawodowej. W obydwu przypadkach jesteśmy w europejskim ogonie i na te obszary moim zdaniem nakierowana powinna być polityka gospodarcza.