Od wielu lat wysiłki regulatorów i nadzorców zmierzają do tego, aby przeciwdziałać wykorzystaniu informacji poufnej na rynku kapitałowym. Historycznie cel ten realizowany był za pomocą wielu środków, które niekoniecznie były efektywne, więc do zakazu wykorzystywania informacji poufnej dodawano nowe wymogi: coraz więcej obowiązków informacyjnych, okresy zamknięte, informowanie o transakcjach menedżerów i osób powiązanych. Jednocześnie te wcześniejsze wymogi pozostawały, w związku z czym mamy obecnie spore zagęszczenie regulacji w tym obszarze, ale inwestorzy raczej na tym tracą, niż zyskują.
Stosunkowo niska efektywność organów ścigania w zakresie wykorzystywania informacji poufnej popchnęła regulatorów w kierunku coraz dalej posuniętej otwartości informacyjnej spółek giełdowych, gdyż teoretycznie im mniejsza jest luka informacyjna między menedżerami a inwestorami, tym mniejszy potencjał do wykorzystania informacji poufnej. To proste rozumowanie ma jednak dwie podstawowe wady. Mniejsza luka to mniejsze zarobki inwestorów, bo przecież publicznie dostępne raporty odkrywają emitentów przed konkurencją (zwłaszcza tą nienotowaną).
Można by było to jakoś zaakceptować jako oczywistą cenę za obniżenie ryzyka, gdyby nie druga wada – otóż zwiększenie wymogów informacyjnych emitentów (zarówno w obszarze ilościowym, jak i jakościowym) nie powoduje lepszej dostępności informacji dla inwestorów. Brzmi to jak herezja, ale dane empiryczne niestety tę hipotezę potwierdzają. Wyższe wymogi informacyjne powodują, że inwestorzy otrzymują informacje później, a dodatkowo w mniej przewidywalnych terminach i w mniej uporządkowanej formie.
Jeśli spojrzymy na kalendarium publikowania raportów rocznych, to widać wyraźnie, że w ciągu ostatnich lat mamy do czynienia z wyraźnym opóźnieniem raportowania – aż 26 proc. raportów rocznych opublikowanych zostało w II połowie kwietnia (bez 30.04) lub wręcz w ostatnim możliwym terminie (30.04, a nawet 01.05) – 21 proc. Dla porównania w 2018 r. było to odpowiednio 37 i 6 proc., a w 2017 r. – 30 i 1 proc. (dane za PRK Doradztwo Giełdowe). Nie wynika to ze złej woli emitentów (wręcz przeciwnie, przecież oni by chcieli jak najszybciej opublikować istotne informacje, aby minimalizować ryzyko nieuprawnionego ich wykorzystania), ale z puchnących wymogów dotyczących samego zakresu raportowania (dochodzi m.in. coraz bardziej obszerny zakres danych niefinansowych) oraz sposobu prowadzenia badania przez biegłego rewidenta.
Emitenci zostali zagnani w pułapkę regulacyjną, bo z jednej strony nie są w stanie szybko ukończyć prac nad raportem rocznym, a z drugiej – zobowiązani są do niezwłocznego przekazywania na rynek wszelkich istotnych informacji (a raport roczny jest przecież niezwykle ważny dla inwestorów). Starają się z tej pułapki wydobyć poprzez niezwłoczne publikowanie wyrywkowych danych szacunkowych. A zatem inwestorzy zamiast kompletnego raportu rocznego, zbadanego przez biegłego, publikowanego zgodnie z wcześniej ogłoszonym harmonogramem otrzymują fragmentaryczne, niezweryfikowane dane, udostępniane z zaskoczenia.