Inwestowanie na rynkach zagranicznych robi się coraz bardziej popularne. I to już nie tylko za namową dużych polskich brokerów, pozwalających składać zlecenia na obcych giełdach, ale przy udziale firm spoza Polski, które zachęcają do oszczędzania, oferując usługę brzydko nazywaną „robo-doradztwem". Możliwości dostajemy więc coraz więcej, a mając na uwadze to, że polski rynek zasklepia się dziś wokół tych samych produktów inwestycyjnych, coraz chętniej korzystamy z opcji zarabiania poza naszym krajem.
Inwestowanie za granicą, które opiera się na walutach obcych, poza ryzykiem walutowym, które zawsze występuje w tego typu działalności, niesie za sobą również pewne ryzyko podatkowe. Znów trzeba powiedzieć, że świat inwestowania idzie naprzód, a świat podatków stoi w miejscu. Mało kto bowiem zdaje sobie sprawę, że swoisty sposób przeliczania walut na złotówki (w tych ostatnich przecież zawsze musimy wyliczyć i zapłacić podatek), oparty od kilkunastu lat o kursy średnie, może wywołać efekt jakiego nigdy byśmy się nie spodziewali. Zysku na inwestowaniu w walucie nie będzie, ale dochód podatkowy w złotych polskich wystąpi!
Jak do tego dochodzi? No cóż, najczęściej w przypadkach, gdy posiadając aktywa w walutach, nie dokonujemy ich zamiany na złotówki, lecz cały czas inwestujemy. Kupujemy, sprzedajemy, patrząc jedynie na to, czy w USD lub EUR pojawiają nam się określone kwoty, oznaczone dodatkowo plusem lub minusem. Aż w końcu przeoczeniu podlega fakt, że mimo strat wszystkie operacje przeliczone podatkowo według kursów średnich zaowocowały koniecznością zapłaty podatku. W trakcie całego procesu inwestycyjnego zmieniły się bowiem na niekorzyść notowania kupowanych i sprzedawanych walorów i jednocześnie – właśnie paradoksalnie na korzyść – notowania złotego.
Tak oto nasze koszty podatkowe wyższe w walucie (a więc dające finansową stratę) zmniejszyły się w złotówkach i spadły poniżej przychodów, które jeszcze bardziej mogły wzrosnąć w złotych. Wahania kursów zadziałały podatkowo przeciwko nam, choć żadnej waluty nie wymieniliśmy, tym bardziej po kursach średnich.
Zdarzały mi się w mojej zawodowej historii przypadki klientów podatników oburzonych w dwójnasób. Na inwestowaniu za granicą mieli straty, a w PIT-8C zobaczyli dochód do opodatkowania. Tłumaczenia o różnicach kursowych na nic się zdały, bo często żadnych różnic nie zrealizowali. A tak naprawdę często żadne tłumaczenia nie pomagały, bo kto zdrowo myślący ten paradoks kursów średnich w podatkach zrozumie?