Wieloletni b. prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło, który ostał się na stanowisku przez lata po utracie władzy przez PO-PSL, za której był powołany na stanowisko, w książce napisanej z Pawłem Kubisiakiem „Od skarbonki do chmury", czyli historia transformacji PKO Banku Polskiego, tak opisuje swój wybór, aby Jakub Papierski, z którym znał się z Grupy Pekao (wówczas całkowicie prywatnej), dołączył do jego zespołu określanego mianem „drużyny Jagiełły": „Potrzebowałem doświadczonego menedżera, któremu mógłbym zaufać i powierzyć ten trudny i wrażliwy, a zarazem bardzo zaniedbany obszar działalności." Mowa o bankowości korporacyjnej i inwestycyjnej. Jakub Papierski wspomina w książce swoje początki: „Widziałem molocha, zakurzonego i powolnego, przygniecionego przestarzałymi procesami i procedurami. (...) Osoba przychodząca z zewnątrz już od progu napotykała nieprzekraczalną barierę w postaci nazw procesów, dokumentów i jednostek organizacyjnych. Usłyszałem na przykład, że coś nie działa, ponieważ DPL nie przygotował ZPR, którą miał przekazać do DI. Do dziś nie wiem i nie chcę wiedzieć, co te skróty oznaczały."
A jak z kolei Jakub Papierski dobierał sobie w banku menedżerów? Zbigniew Jagiełło charakteryzuje krótko: „(...) nie szukał tzw. yes menedżerów, tylko ludzi, którzy mają pomysły i potrzebują przestrzeni do działania (...)". Jakub Papierski wielokrotnie dał dowód w swojej karierze zawodowej, że nie należy do rzeszy „yes menedżerów", przed którymi jego były szef Zbigniew Jagiełło tak przestrzega w swojej książce: „(...) otaczanie się pochlebcami lub tchórzami, czyli przytakującymi i bojącymi się podejmowania decyzji „yes menedżerami", jest najgorszym błędem lidera".
Sam Jagiełło przetrwał w PKO BP po zmianie władzy, bo był nie tylko wybitnym menedżerem w branży finansowej, który odmienił oblicze „zakurzonego molocha", ale także znał się z czasów wrocławskiej „Solidarności Walczącej" z Mateuszem Morawieckim, więc bardzo długo utrzymywał polityczny parasol, tak niezbędny, kiedy sprawuje się stanowisko kierownicze w spółce kontrolowanej przez państwo.
Z kolei Rafał Antczak trafił do PKO BP już po zmianie władzy w 2017 roku, niedługo po tym, jak nie udało mu się zostać prezesem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, po nagłym odwołaniu b. prezes Małgorzaty Zaleskiej. W tle była walka politycznych koterii nowej władzy, bo tajemnicą poliszynela jest, że Rafał Antczak kojarzony był jako człowiek – wówczas - wicepremiera Mateusza Morawieckiego, a zablokować jego zatwierdzenie na stanowisko prezesa GPW próbowały siły związane z tzw. „starym zakonem" partyjnym, którym nie podobało się, jak młody wicepremier pochodzący z komercyjnego banku budował swoją strefę wpływów. Niezależnie od tego, Rafał Antczak także nie był człowiekiem znikąd albo czystym politycznym nominantem, tylko naukowcem i cenionym analitykiem, np. w firmie doradczej Delloite. Towarzysząca odwołaniom Papierskiego i Antczaka nagła dymisja prezesa Jana Emeryka Rościszewskiego, związanego z bankiem od pięciu lat, o którym dobre zdanie miał b. prezes Jagiełło, tylko wzmaga wątpliwości, co do charakteru personalnego trzęsienia ziemi w największym państwowym banku w Polsce.
Zmiany w zarządzie PKO BP wyglądają trochę jak wyrównywanie politycznych rachunków z przeszłości w połączeniu ze zmianą strefy wpływów politycznych koterii, po odejściu kilka miesięcy temu prezesa Jagiełły. Oczywiście, wszystko odbywa się legalnie i wszyscy są niezależni w swoich decyzjach, a w szczególności członkowie ostatnio zmienionej rady nadzorczej banku. Niemniej kontekst polityczny – jak to bywa w spółkach skarbu państwa – jest zawsze taki sam. Można oczywiście tłumaczyć, że ktoś ma inne plany, że chce zostać ambasadorem w Paryżu albo na Bora Bora, ma „nowe wyzwania zawodowe", albo „trudny charakter do współpracy", ale przecież w zarządzaniu majątkiem państwowym chodzi o jego jakość, bo to są pieniądze należące do 38 milionów Polaków. Nawet, jeśli nie są jego akcjonariuszami, to pośrednio właścicielami jako obywatele. To nie jest ani majątek partyjny, ani rządowy, tylko narodowy – używając języka oficjalnej propagandy – i zasługuje na to, aby zarządzali nim kompetentni zawodowcy, a nie polityczni nominanci. Bilans kadrowego trzęsienia ziemi na 14 października jest taki, że odchodzi z PKO BP trójka zawodowców, o których można założyć, że spełniali kryteria i wartości „drużyny Jagiełły", nawet jeśli nie wszyscy towarzyszyli mu od początku prezesowania w 2009 roku. Pozostaje życzyć wszystkim akcjonariuszom banku wysokich dywidend w kolejnych latach, zarządowi – trafnych kredytów i ich dobrej ściągalności, a klientom - bezpieczeństwa depozytów.