W styczniu widzieliśmy załamanie liczby mieszkań w inwestycjach uruchamianych przez deweloperów, w lutym dalszy spadek zapytań o kredyt – wszystko to jeszcze przed rosyjską napaścią na Ukrainę. Za nami kolejna podwyżka stopy referencyjnej – do 3,5 proc. – a KNF nakazuje bankom uwzględniać w badaniu zdolności stopę o 5 pkt proc. wyższą. Deweloperzy przyznają, że po ataku Rosji sytuacja jest taka, jak tuż po pierwszym lockdownie – klienci oglądają lokale, ale nie kupują. Wyceny deweloperów na GPW cały czas spadają. Jak widzi pan rynek pierwotny w krótkim terminie?
Generalnie spodziewam się, że w tym roku sprzedaż mieszkań na rynku pierwotnym będzie niższa niż w 2021 r.
Jeśli chodzi o rozpoczynane przez deweloperów inwestycje, spodziewam się pewnego wyhamowania, widać to już było w styczniu i to się utrzyma przez przynajmniej kilka miesięcy. To oznacza ograniczenie oferty nowych mieszkań, a w wielu miastach w ubiegłym roku widzieliśmy bardzo znaczący niedobór podaży względem popytu. Sam popyt będzie się teraz zmieniał, ale w mojej ocenie pozostanie całkiem przyzwoity – przy znacznie ograniczonej podaży.
Jeżeli chodzi o popyt na kredyty mieszkaniowe, to pamiętajmy, że dokładnie rok temu mieliśmy historyczne maksima. W szczytowym momencie popyt sięgał 16–18 mld zł miesięcznie wobec 10–12 mld zł normalnie. Popyt wrócił teraz do poziomu z lat 2019–2020. Ograniczenie popytu wynika z podwyżek stóp – rosną raty, a zdolność kredytowa się kurczy, o około 30 proc.