Jak podał we wtorek Narodowy Bank Polski, wąsko rozumiana podaż pieniądza, czyli tzw. agregat M1, który obejmuje gotówkę w obiegu oraz depozyty bieżące w bankach, zmalał w lipcu o 3,4 proc. po kosmetycznej zniżce o 0,5 proc. w czerwcu. Od połowy lat 90. XX w. ilość pieniądza bardziej zmalała tylko w dwóch miesiącach z przełomu 2000 i 2001 r. Był to zwiastun stagnacji w polskiej gospodarce.
Teraz sytuacja jest o tyle bardziej niepokojąca, że w ujęciu realnym, czyli po uwzględnieniu inflacji, podaż pieniądza maleje o wiele szybciej. W czerwcu lipcu realna wartość M1 zmalała o ponad 19 proc. rok do roku, podczas gdy na przełomie stuleci maksymalnie o 13 proc. Spadek realnej podaży pieniądza oznacza, że krążący w gospodarce pieniądz wystarcza na zakup coraz mniejszej ilości towarów i usług. To zaś powinno tłumić popyt w gospodarce.
Spadek podaży pieniądza w wąskim sensie ma dwie bezpośrednie przyczyny. Po pierwsze, ubywa gotówki w obiegu. W lipcu jej wartość była wciąż o 9,3 proc. większa niż rok wcześniej, ale to wyłącznie efekt skokowego wzrostu wypłat gotówki po wybuchu wojny w Ukrainie. W stosunku do poprzedniego miesiąca wartość gotówki w obiegu zmalała o 1,1 mld zł, po zniżce o ponad 12 mld zł w poprzednich dwóch miesiącach.
Drugim źródłem spadku podaży pieniądza jest przesuwanie przez klientów banków środków z rachunków bieżących na rachunki terminowe, które nie są zaliczane do agregatu M1. Tak można rozumieć to, że podaż pieniądza w szerokim sensie, obejmująca też lokaty terminowe o zapadalności do dwóch lat, wzrosła w lipcu o 6,2 proc. rok do roku, po zwyżce o 6,5 proc. w czerwcu. Ten wynik przebił wyraźnie przeciętne szacunki ekonomistów ankietowanych przez „Parkiet” (5,7 proc.).