Od miesięcy w naszych analizach dotyczących sytuacji na Wall Street przewijają się co jakiś czas dwa pojęcia: „Fed pivot”, czyli punkt zwrotny w polityce Fedu, rozumiany jako koniec podwyżek stóp procentowych, oraz inwersja (odwrócenie) krzywej rentowności obligacji. Najwyższy czas, by przyjrzeć się im nie jako oddzielnym koncepcjom, lecz spróbować połączyć w jedną, logiczną całość.
Koniec podwyżek zwykle dawał czas bykom
„Fed pivot” to jeden z najbardziej modnych sloganów rynkowych tego roku. Już pod koniec 2022 sygnalizowaliśmy, że koniec podwyżek stóp procentowych w USA historycznie był na ogół korzystny dla rynków akcji, w tym dla Wall Street. Owszem, serie podwyżek co prawda doprowadzały w ostatecznym rozrachunku do tak nielubianej przez inwestorów recesji, ale jednocześnie owa recesja uderzała w gospodarkę dopiero wiele miesięcy po zakończeniu podwyżek stóp.
W dwóch spośród czterech przypadków „Fed pivot” z ostatnich trzech dekad indeks S&P 500 kontynuował wspinaczkę przez ok. 14–15 (!) miesięcy do definitywnego szczytu hossy, a w jednym (1995) hossa miała potrwać jeszcze jakieś pięć lat. Cieniem na tych wnioskach kładzie się tylko nietypowy przypadek z 2000 roku, gdy rynek akcji kres swych możliwości osiągnął niecałe dwa miesiące przed końcem podwyżek, ale nawet wtedy przez mniej więcej pierwsze cztery miesiące S&P 500 bronił się jeszcze przed bessą.
Czytaj więcej
W I półroczu S&P 500 sprawił psikusa strategom, powszechnie oczekującym kontynuacji bessy. Pomogła w tym spójna z historycznym scenariuszem rynkowa radość z normalizacji inflacji. Ale czy gospodarcze czynniki ryzyka znikły? A może raczej zmieniła się jedynie ich rynkowa percepcja?