W analizie branżowej sprzed tygodnia doszliśmy do wniosku, że największe zyski przyniosło w minionym roku inwestowanie w sektory, które cechowały się najniższymi wskaźnikami wyceny, a nie w te, które były najbardziej rentowne. Tym razem wycenom przyjrzyjmy się pod innym kątem – analizując nie całe branże, lecz portfel firm niezależny od ich klasyfikacji sektorowej.
[srodtytul]Dwa surowe kryteria[/srodtytul]
Odwołajmy się do strategii, którą po raz pierwszy opisaliśmy już w maju ub. r., inspirowanej filozofią „inwestowania w wartość” (orędownikiem owej filozofii był Benjamin Graham, mentor najbogatszego inwestora giełdowego świata – Warrena Buffetta). Przypomnijmy, że opisana w maju strategia (którą „odświeżyliśmy” w sierpniu ub.r.) polega na lokowaniu pieniędzy w akcje spółek spełniających dwa dość rygorystyczne kryteria. Pierwsze z nich (kryterium wyceny) zakłada, że należy kupować walory cechujące się wskaźnikiem cena/wartość księgowa poniżej 0,66 (poziom ten przyjęliśmy arbitralnie – wzrost z 0,66 do 1,0 równa się ok. 50 proc.).
Ponieważ jednak w gronie najtańszych firm natrafić można zazwyczaj na „pułapki wartości” (ang. value traps), czyli przedsiębiorstwa wyceniane nisko ze względu na opłakaną sytuację finansową (a wręcz realną groźbę bankructwa), to wprowadziliśmy dodatkowe kryterium. Wymagamy, aby spółki pretendujące do naszego hipotetycznego portfela cechowały się dość niskim zadłużeniem (suma zobowiązań i rezerw nie powinna stanowić więcej niż 33 proc. pasywów). Niskie zadłużenie zwiększa szanse na to, że nawet mimo niesprzyjających bieżących warunków działalności dana spółka przetrwa trudne czasy.
Okazuje się, że skonstruowany na bazie tych dwóch kryteriów portfel dziesięciu spółek (szczegółowe reguły jego budowy opisujemy w ramce obok) przyniósłby w minionym roku 106 proc. zysku, podczas gdy np. indeks WIG wzrósł o 47 proc., a WIG20 zyskał 33 proc.