Bardzo trudno znaleźć moment, w którym wszyscy wokół spadali, a nasz rynek rósł, a tak właśnie stało się w końcówce maja. Nie spodziewam się, żebyśmy zdołali na długo oderwać się od trendów panujących na głównych światowych parkietach, szczególnie podczas spadków. Na szczęście nasze indeksy podniosły się już na tyle wysoko, że ewentualna dalsza korekta na zachodnich giełdach nie powinna zagrozić głównemu trendowi wzrostowemu. Indeks dużych spółek zatrzymał się, co prawda, w połowie drogi między dołkiem z kwietnia a szczytem ze stycznia, ale już wskaźniki małych i średnich spółek, przekraczając niedawne szczyty, usankcjonowały prymat giełdowej hossy. W rezultacie, gdy jeszcze w kwietniu wydawało się, że mój scenariusz dla indeksu WIG na bieżący rok (wzrost do 53 tys. pkt) będzie miał niewielkie szanse na realizację, niespodziewana siła naszego parkietu w maju przywróciła go do życia. Jednak do końca roku może nas czekać jeszcze długa i wyboista droga, a osiągnięte w ubiegłym miesiącu historyczne szczyty na indeksach w Nowym Jorku i Frankfurcie mogą się okazać ciężkie do pokonania w najbliższych miesiącach.
Jednym z czynników, które mogą zatrzymać na pewien czas zwyżki u nas i skutkować kontynuacją korekty na Zachodzie, jest dość wyraźna poprawa nastrojów wśród inwestorów giełdowych. Miesiąc zwyżek wystarczył, żeby poziom sentymentu odnotowywany wśród indywidualnych graczy z warszawskiego parkietu znacząco się podniósł.
Jakie trendy
Taki sam problem można dostrzec na amerykańskim rynku akcji, gdzie nastroje zdecydowanie się poprawiły w chwili ustanowienia majowego szczytu. Trwająca obecnie korekta nie zdołała jeszcze znacząco ich popsuć. Warto też zauważyć, że niebezpiecznie szybko rośnie wartość długu, jaki inwestorzy zaciągają na zakup akcji w USA. W ciągu ostatniej dekady tak wysoki poziom zadłużenia (obrazujący zaufanie giełdowych graczy do rynku akcji) kilkukrotnie okazywał się sygnałem do zatrzymania zwyżek (wykres 1). Zbiegał się także z początkiem bessy lub krachu. Nie oznacza to jeszcze, że obecnie będzie podobnie. Jeśli znajdujemy się w długoterminowej hossie, dług związany z akcjami ma prawo dalej rosnąć, jednak jego dynamiczny przyrost może sugerować nadejście korekty w głównym trendzie.
Na tym tle dość ciekawie zachowuje się rynek amerykańskich obligacji skarbowych, których rentowność silnie rosła w ostatnich tygodniach, pomimo gwałtownego spadku implikowanej stopy inflacji. Do niedawna obydwie krzywe poruszały się w zgodnym trendzie, powodując ciągły spadek realnych stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych. Ostatni miesiąc to odwrócenie tej tendencji, czyli zniwelowanie ujemnych realnych stóp na rządowym długu (wykres 2). Niektórzy mogą to traktować jako sygnał końca hossy na obligacjach, ja wolę patrzeć na to zjawisko jako na proces normalizacji sytuacji na rynkach finansowych. Spadek implikowanej inflacji jest bezpośrednio związany z dość wyraźnym obniżeniem rzeczywistych odczytów cen konsumpcyjnych, natomiast wzrost rentowności obligacji z oczekiwaniem na koniec luzowania ilościowego. Spadek inflacji wynikający z trwającej wokół stagnacji i słabości cen surowców powinien powstrzymywać ceny długoterminowych obligacji przed zbyt znaczącym spadkiem. Dodatkowo widmo przedłużającej się stagnacji wraz z brakiem presji inflacyjnej powinny nieco złagodzić stanowisko zwolenników szybkiego zmniejszenia bilansu banku centralnego. Dlatego, nawet jeśli hossa na obligacjach dobiegła końca i nie doświadczymy już od tej pory niższej rentowności, zmiana trendu może być rozłożona w czasie i tym samym mniej bolesna dla inwestorów niż to ma zazwyczaj miejsce przy zakończeniu zwyżek na rynkach akcji.
Lepsze odczyty indeksów
Trzeba jednak pamiętać, że ewentualna zmiana trendu na rynku obligacji może przebiegać w USA szybciej niż na innych rynkach, gdyż gospodarka amerykańska wyróżnia się na tle reszty świata. Prawie 2-proc. wzrost PKB, oparty zarówno na konsumpcji, jak i na inwestycjach, może budzić uzasadnioną zazdrość wielu państw.