Wspominamy minioną hossę – gdy hossa była „hossanną”

„To były piękne dni..." – nucą ludzie rynku, gdy wspominają minioną hossę, a szczególnie okres 2005–2007. Odpowiadają też na pytanie, czy obecna hossa może pozostawić po sobie równie miłe wspomnienia.

Publikacja: 14.12.2013 10:41

Wspominamy minioną hossę – gdy hossa była „hossanną”

Foto: Bloomberg

Inwestorzy doczekali się w końcu hossy. – Wiele zjawisk w otaczającym nas świecie zachodzi w sposób cykliczny. Fazy bessy można opisać po kolei, jako: panika, zniechęcenie, niewiara, obojętność, natomiast hossy: wzrost, euforia i nasycenie. Wszystkie te fazy występują zawsze, jednak w różnym okresie. Na warszawskiej giełdzie, odkąd osiągnęła ona pewien poziom dojrzałości, mieliśmy do czynienia jak na razie z jednym pełnym cyklem, który zaczął się w 2003 roku – mówi Paulina Rudolf, członek zarządu Związku Maklerów i Doradców oraz makler BM BNP Paribas Polska.

Ten pełen cykl miał miejsce w latach 2003–2007. Jednak największych wzrostów inwestorzy doświadczyli w okresie 2005–2007. Od początku stycznia 2005 r. do lipcowego szczytu hossy z 2007 r. WIG urósł o ponad 150 proc.

Początki hossy

Jak rekordowe wzrosty wyglądały oczami ludzi rynku? Większość z nich, opisując minioną hossę, nuci przy tym szlagier Haliny Kunickiej „To były piękne dni". – Hossa w latach 2005–2007 opierała się na bardzo dobrych nastrojach społecznych. Tuż przed tym okresem Polska weszła do Unii Europejskiej. Korzystaliśmy z funduszy unijnych, cieszyliśmy się swobodą podróżowania po Europie. Tym bardziej że nasz złoty szybko się umacniał i najróżniejsze dobra i usługi, do tej pory dla nas finansowo niedostępne, znalazły się o wyciągnięcie ręki. Rosły bardzo szybko płace, spadało bezrobocie, w ofertach pracy można było wręcz przebierać. Drożały, i to niezwykle szybko, nieruchomości. Kredyty hipoteczne były relatywnie tanie i łatwo dostępne – wylicza Alfred Adamiec, główny ekonomista LifeWays.

– Już wtedy głównym motorem wzrostów były małe i średnie spółki, szczególnie eksporterzy. Gdy po wzroście indeksu sWIG80 o 250 proc. wydawało się, że o powtórzenie takiego wyczynu będzie trudno, rynek po rocznej przerwie wkroczył w kolejną falę hossy. Czterokrotny wzrost indeksu małych spółek w ciągu kolejnych dwóch lat wywołał rynkową euforię wśród inwestorów, porównywalną jedynie z hossą, jaka rozegrała się w tym samym czasie na rynku mieszkaniowym – wspomina Jarosław Niedzielewski, dyrektor inwestycyjny Investors TFI.

Wzrost cen nieruchomości miał ciekawy wpływ na giełdę. Z jednej strony nieruchomości „odciągały" nieco kapitału z GPW, ponieważ stanowił konkurencyjną możliwość inwestycyjną. Ale z drugiej strony nierzadko posiadacz pokaźnego kapitału wykorzystywał niską marżę kredytu i spadający kurs franka szwajcarskiego. Jak? – Zamiast kupować za własne środki mieszkanie, zaciągał kredyt nawet na 110–120 proc. wartości mieszkania, a własny kapitał lokował na giełdzie. Jeśli tylko w porę, czyli przed 2008 r., sprzedał mieszkanie i akcje oraz spłacił kredyt, to dzięki takiej dźwigni jego zyski sięgały nawet powyżej 100 proc. rocznie – podaje przykład kreatywności inwestorskiej główny ekonomista LifeWays.

Królowie wzrostów

Chociaż giełdowe wzrosty obejmowały wiele branż i spółek, to jednak przodownikiem hossy były wtedy firmy z segmentu budowlanego i deweloperzy. To w końcu one były głównym beneficjentem boomu gospodarczego i kredytowego tamtych lat.

– Świetnym przykładem mieszkaniowej manii z lat 2006–2007, była zmiana działalności spółki internetowo-informatycznej 7bulls.com, na dewelopera o nazwie Triton. Smaczku sprawie dodawał fakt, że spółka rozpoczynała swoją giełdową karierę jako dealer samochodów Iveco, czyli AM Motors, żeby na fali hossy internetowej zmienić branżę na bardziej intratną. W obu przypadkach była to decyzja wpisująca się w szczytowe nastroje na rynkach. W tym samym czasie, jak się później okazało na szczycie hossy, wprowadzono na GPW nowy indeks dedykowany do spółek z najgorętszego sektora w gospodarce, czyli WIG-Deweloperzy – mówi Jarosław Niedzielewski.

Dyrektor inwestycyjny Investors TFI przypomina też o jednym z najbardziej rozpoznawalnych tematów inwestycyjnych ówczesnej hossy – spółkach ze stajni Ryszarda Krauze. W pierwszej fazie wzrostów, w latach 2005–2006 triumf święcił Bioton, który zdołał nawet dołączyć do WIG20. Gdy temat się wyczerpał, inwestorzy pod koniec 2006 roku przenieśli się na deweloperski Polnord, który w krótkim czasie wzrósł 10-krotnie.

Z kolei gdy w połowie 2007 r. segment mieszkaniowy na giełdzie postraszył zmianą trendu, na arenę wkroczyła kolejna spółka ze stajni Krauzego – Petrolinvest z nowym, dziewiczym dla polskiego inwestora tematem, spółki wydobywającej ropę. W tym przypadku zarobek był znaczący (170 proc. na debiucie względem IPO), ale bardzo krótkotrwały.

Podobieństwa i różnice

Czy możemy znaleźć jakieś analogie między obecną i minioną hossą? – Jeśli chodzi o podobieństwa to na pewno jest nią niski poziom stóp procentowych, choć teraz jest on historycznie najniższy. Po kolejnych obniżkach stóp indeksy coraz dynamiczniej pną się w górę. Jednak media jeszcze nie przestały mówić o kryzysie, więc do dalszych wzrostów potrzebna jest widoczna poprawa koniunktury gospodarczej. Dodatnie saldo napływów i umorzeń do funduszy inwestycyjnych, do tego udane ostatnie oferty pierwotne dają nadzieję na dalsze wzrosty cen akcji i powrót inwestorów indywidualnych na giełdę – mówi Paulina Rudolf.

Jednak ludzie rynku znacznie częściej wskazują na różnice. Jarosław Niedzielewski przypomina, że w czasie poprzedniej hossy gospodarka była napędzana kredytem, szczególnie skierowanym na rynek nieruchomości, ale także kredytem konsumpcyjnym. Teraz, zarówno europejska, jak i polska gospodarka nie ma jeszcze takiego „dopalacza". Ekspert zaznacza również, że w latach 2006 i 2007 było kilkakrotnie więcej IPO niż w tym roku.

– Patrząc z tej perspektywy obecne dwa lata wzrostu indeksu sWIG80 o „jedyne" 90 proc., trudno jest jeszcze potraktować jako dobrą analogię do hossy lat 2005–2007. Tym bardziej że duża część tego wzrostu miała miejsce dopiero w ostatnim półroczu, gdy zaczęliśmy wydobywać się z gospodarczej stagnacji. Jednak ponieważ od ustanowienia znaczącego dołka na indeksie sWIG80 minęły już prawie dwa lata, czyli tyle, ile trwała hossa 2005–2007, pojawiają się obawy o rychłe zakończenie trendu wzrostowego – mówi dyrektor inwestycyjny Investors TFI.

I dodaje: – Jednak ani skala dotychczasowych wzrostów, ani poziom wycen (porównując cenę do wartości księgowej), ani stan gospodarki, w której żadnego boomu przecież jeszcze nie ma, nie wpisują się w proste porównanie do roku 2007. Nawet widoczny w ostatnich miesiącach znaczący napływ nowych środków do funduszy, szczególnie małych i średnich spółek, jest nieporównywalnie mniejszy do tego, co działo się siedem lat temu. Również tzw. szerokość rynku, czyli liczba spółek uczestniczących we wzrostach, dopiero zaczyna się wyraźnie poprawiać, sugerując raczej początek niż koniec trendu.

Dziś więcej pesymistów

Kolejna różnica to przede wszystkim skrajnie odmienne nastroje społeczne. Miniona hossa to czas wszechobecnego optymizmu. – Z przełomu lat 2006 i 2007 pamiętam hurraoptymizm panujący na giełdzie, reklamy akcyjnych funduszy inwestycyjnych, które zachęcały do inwestycji na podstawie historycznych stóp zwrotu, co skutkowało olbrzymimi napływami nowych środków do funduszy. Do tego kolejki do zapisów na akcje emisji pierwotnych z dźwignią finansową dochodzącą nawet do poziomu 99-krotności inwestowanych środków, które sprzedawały się jak świeże bułeczki, oraz redukcje zapisów powyżej poziomu 90 proc. – wspomina Paulina Rudolf

– Nikt nie mówił o zagrożeniu końca hossy, miało się wrażenie, że wzrosty będą trwać w nieskończoność. W Polsce taka dynamika wzrostów indeksów, tak zwana hossa płynnościowa, nie byłaby możliwa bez gigantycznych napływów nowych środków do funduszy inwestycyjnych – dodaje makler BM BNP Paribas Polska.

Dzisiaj jest inaczej. Alfred Adamiec podkreśla, że obecnie nastroje społeczne są raczej minorowe i duża część społeczeństwa uważa, że nadal mamy kryzys gospodarczy. Zdaniem głównego ekonomisty LifeWays nie bez znaczenia dla obecnej niskiej popularności inwestycji giełdowych jest też hossa na rynku polskich obligacji skarbowych z lat 2011–2012. W latach bezpośrednio poprzedzających hossę 2005–2007 nie mieliśmy do czynienia z takimi zyskami z obligacji.

– Kolejna duża różnica to stosunek społeczeństwa do inflacji. Pierwszy raz od transformacji 1989 r. obecne oczekiwania co do przyszłej inflacji są tak niskie, bliskie zeru. To znacznie niższy poziom niż prognozy inflacji NBP. W latach 2005–2007 oczekiwania inflacyjne sytuowały się znacznie wyżej. Wtedy więc nie opłacało się trzymać gotówki, bo traciło się na inflacji. Teraz utrzymywanie gotówki w portfelu czy na rachunku bieżącym w banku nie wiąże się poczuciem straty wartości tych pieniędzy – mówi Alfred Adamiec.

I dodaje: – W tak niepewnych gospodarczo czasach wiele gospodarstw domowych, ale i przedsiębiorców, działa według starej finansowej zasady: „cash is the king". I stąd również bierze się powściągliwość w przenoszeniu kapitału z lokat bankowych na giełdę. W latach 2005–2007 wręcz uciekało się od lokat bankowych, nie wspominając o rachunkach bieżących, ponieważ czuło się szybką utratę wartości nabywczej pieniądza. Zwłaszcza w odniesieniu do dóbr inwestycyjnych.

Lekcje do odrobienia

– Jedną z kluczowych lekcji, jakie można wysnuć z hossy 2005–2007 i spadku z roku 2008, jest konieczność traktowania trendów w naszej gospodarce i na krajowej giełdzie jako odbicia globalnych tendencji. Dodatkowo należy ostrożnie podchodzić do rynków, gdy inwestorzy zaczynają szeptać coś o „nowych czasach", „nowej ekonomii" lub używany jest książkowy zwrot „tym razem będzie inaczej" – mówi Jarosław Niedzielewski.

– Co do lekcji, którą powinniśmy wyciągnąć z ostatniej hossy, to na pewno trzymanie ryzyka naszych inwestycji w ryzach, oraz dywersyfikacja, czyli podział aktywów na mniej i bardziej ryzykowne, oraz zdrowy rozsądek. Obecnie większość inwestorów ma bezpośredni dostęp do Internetu, z którego może czerpać informacje na temat spółek giełdowych, do tego przydatne są analizy biur maklerskich oraz porady specjalistów rynku kapitałowego, do czego zachęcam. Jednak to wszystko warto jeszcze podeprzeć własnym racjonalnym osądem i zwracać uwagę na finansowe fundamenty każdej inwestycji – dodaje Paulina Rudolf.

Hossa 2003–2007 okiem technika Krzysztof Borowski, ekspert od analizy technicznej z Katedry Bankowości SGH

Tak silne i dynamiczne fale wzrostowe jak w trakcie hossy 2003–2007 nie zdarzą się często na rynkach finansowych, dlatego też przez wielu profesjonalistów okrzyknięta została „hossanną". W 2001 r. trudno jeszcze było przewidzieć wszystkim, że to był właśnie lokalny dołek po fali spadkowej następującej po słynnej Internetmanii (hossa internetowa z lat 1999–2000). Indeks WIG w latach 2001–2003 utworzył formację trójkąta symetrycznego, z której wybił się w górę, generując tym samym silny sygnał kupna – tutaj kupowali wyznawcy analizy technicznej. W 2003 r. zaczęły się pojawiać analizy wskazujące na konkretne sektory, które po wstąpieniu Polski do UE powinny rozwijać się zdecydowanie szybciej niż inne. Wielu analityków typowało m.in. branżę budowlaną i deweloperską. Pod koniec 2003 r. indeks WIG dotarł do swojego historycznego maksimum z 2000 r., aby po kilkumiesięcznej konsolidacji przełamać ten opór, otwierając tym samym pole dla nowych rekordów cenowych – wtedy na rynek weszli ci, którzy wcześniej nie wierzyli. Od połowy 2004 r. (tj. po przyjęciu Polski do UE) trend wzrostowy na indeksie można narysować niemal podręcznikowo. Strategia „Buy and Hold" dominowała, a coraz bardziej królowała spekulacja na „MISiach", tj. spółkach o małej i średniej kapitalizacji, gdzie obowiązywała jedna zasada „The sky is the limit". Co jeszcze warto wspomnieć z okresu 2003–2007? Na pewno reakcję rynku na przyznanie Polsce i Ukrainie organizacji Mistrzostw Europy w 2012 r. – w górę wystrzeliły ceny akcji zaliczanych do sektora budowlanego. Drugim takim silnym testem nerwów, jakie musieli przetrzymać inwestorzy, było załamanie się cen, a tym samym indeksów na GPW wiosną 2006 r. Po tych dramatycznych spadkach na rynki powróciły wzrosty, a kiedy WIG przełamał opór na poziomie 45 895 pkt (szczyt z maja 2006 r., poprzedzający korektę) wielu znów odetchnęło z ulgą i po raz kolejny zaczęło poszukiwać szczytu hossy. Ten, jak się okazało później, na indeksie blue chipów usytuowany był w odległości pierwszego zasięgu Fibonacciego dla fali spadkowej z okresu maj-czerwiec 2006 r. na poziomie ok. 4 000 pkt (ach, znów to przekleństwo okrągłych poziomów!!!). Pamiętam, jak wiosną 2006 r. wielu doradców radziło swoim klientom, aby przeczekali falę spadkową i nie wyprzedawali walorów – na marginesie warto zauważyć, że panika wiosną 2006 r. była stosunkowo duża. Pod koniec czerwca ci sami doradcy z dumą dzwonili do swoich klientów, mówiąc im „dobrze, że pan nie sprzedał, a nie mówiłem, że rynek odrobi straty?..." czy też podobne frazesy. Po załamaniu rynku w 2007 r. doradcy znów starali się przekonać swoich klientów, aby jeszcze wytrzymali na pozycjach długich, bo hossa się jeszcze nie skończyła. Ale kiedy indeks WIG w styczniu 2008 r. wyraźnie pokonał silne wsparcie na 53 969 pkt (zamiast efektu stycznia mieliśmy wtedy tzw. „defekt" stycznia), wszystkie wskazania na niebie i ziemi, a tym bardziej wynikające z teorii Dowa nakazywały ewakuację z rynku, doradcy nie dzwonili już do swoich klientów. To ci ostatni próbowali dodzwonić się do swoich doradców. Doradcy jednak nie odpowiadali – po prostu już nie pracowali na rynku. Ich miejsce zajęli inni. Tym samym rozpoczął się nowy cykl hossa-bessa. Na koniec tych wspomnień warto pamiętać, że każda hossa i bessa przebiegają inaczej. Obowiązuje też zasada zmienności, zgodnie z którą branże będące liderami ostatniej hossy nie będą liderami następnej. Nie potrafimy powiedzieć, jakie branże mogą być nr 1. W czasie kolejnej hossy, ale z dużym prawdopodobieństwem potrafimy wykluczyć te, które dominowały w latach 2003–2007. Jeśli historia zatacza koło co jakiś czas, to być może idą lata tłuste dla sektora informatycznego?

„Dzieci hossy"

Hossa 2003–2007 była tak długa, że pojawiła się nowa kategoria inwestorów „dzieci hossy". Kim byli? – To taka osoba, która zaczęła przygodę z giełdą w 2004 r. (bo zauważyła, że indeks WIG wzrósł już od swojego dołka z 2003 r. o 100 proc.) aż do końca 2007 r. znała tylko hossę. Nie raz słyszałem porady takiego „dziecka hossy" dawane nowicjuszom z 2006 r. czy 2007 r. A były to wypowiedzi z pozycji doświadczonego „giełdowego wygi", bo przecież już od ponad trzech lat zarabia na akcjach. Rok 2008 r. bardzo dramatycznie uzupełnił te doświadczenia o inny obraz rynku – krach i bessę. I wtedy dopiero zostały zweryfikowane umiejętności inwestycyjne. Obecnie nie ma takiej grupy inwestorów, bo giełda nie przyciąga nowych klientów do biur maklerskich – mówi Alfred Adamiec.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?